Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Lecz dlaczego? A scena rozgrywająca się pomiędzy tymi dwoma, zarządzającym tego miejsca, o którym krążyły pogłoski, że jest on czy był Fitzharrisem, owym sławnym Niezwyciężonym, a tym drugim, najwyraźniej udającym kogo innego, przywodziła mu z konieczności na myśl jota w jotę podobne podstępy, polegające na tym, żeby wkraść się w zaufanie, a można było przypuścić, że wszystko było z góry ukartowane, co on, będąc obserwatorem i badaczem duszy ludzkiej, dostrzegał, choć inni nie zauważali wcale tej gry. A jeśli chodzi o tego dzierżawcę czy też zarządzającego, który prawdopodobnie nie był w ogóle tamtą osobą, on (Bloom) nie mógł powstrzymać się od uczucia, najzupełniej zresztą stosownego, że lepiej było odwracać się do takich ludzi tyłem, chyba że było się w ogóle skończonym idiotą, i należało odmawiać jakiejkolwiek styczności z nimi, przyjmując to jako złotą regułę zarówno w życiu prywatnym, jak i podczas pobytu w ich przestępczych melinach, gdyż zawsze istniała możliwość, że pojawi się kapuś i złoży doniesienie Jej Królewskiej Mości - czy też Jego Królewskiej Mości obecnie - jak ten Denis czy może Peter Carey, a była to ewentualność, którą odrzucał z obrzydzeniem. Niezależnie od tego wszystkiego nie lubił z zasady karier wyrosłych z czynienia zła i występku. A jednak choć nigdy nie piastował w łonie tego rodzaju kryminalnych skłonności w żadnej formie, odczuwał z pewnością, i nie można było temu zaprzeczyć (choć w głębi duszy pozostawał tym, kim był), pewien rodzaj podziwu dla człowieka, który naprawdę uniósł nóż, zimną stal, z odwagą równą swym politycznym przekonaniom, choć osobiście nigdy nie uczestniczyłby w żadnej takiej sprawie, należącej do tego samego gatunku jak te vendetty miłosne na południu - mieć ją lub wisieć dla niej - gdzie często zdarza się, że mąż po kilku słowach, które oboje wymienili, a dotyczących jej stosunków z tym drugim szczęśliwym śmiertelnikiem (mąż kazał śledzić tę parę) zadawał śmiertelne rany swej ubóstwianej na skutek pozamałżeńskiego liaison, wbijając w nią nóż, aż wreszcie uderzyło go, że Fitz, przezwany Kozia Skórka, powoził tylko pojazdem właściwych sprawców tego oburzającego uczynku i nie był, jeśli go wiarygodnie poinformowano, uczestnikiem zasadzki, co stało się w rzeczywistości argumentem w sądzie, dzięki któremu jakiś luminarz prawa ocalił mu skórę. W każdym razie była to bardzo stara historia, a jeśli chodziło o naszego przyjaciela Koziaetcetera, przeżył on w sposób widomy swoją sławę. Powinien był albo umrzeć w sposób naturalny, albo wysoko na szafocie. Jak aktorki, nieustanne pożegnanie - nieodwołalnie ostatnie przedstawienie, a potem znowu pojawiają się, uśmiechnięte. Nadmiernie rozrzutne, oczywiście, pełne temperamentu, żadnego oszczędzania ani żadnych skłonności tego 446 rodzaju, zwasze tracące rzeczywiste zyski w pogoni za mirażami. Podobne podejrzenia żywił w stosunku do pana Johnny Levera, pewnie pozbył się on pewnej ilości swych funtów, szylingów i pensów podczas przechadzek wokół doków i pośród miłej atmosfery tawerny Old Ireland, witaj w Erynie i tak dalej. A jeśli chodzi o innych, słyszał niedawno podobny żargon i opowiedział Stefanowi, jak to zupełnie po prostu, ale skutecznie uciszył tego, który go obraził. - Poczuł się dotknięty tym czy owym, stwierdziła ta wielce skrzywdzona, lecz w sumie zrównoważona osoba, co mi się wymknęło. Nazwał mnie żydem, i to w podnieceniu, obraźliwie. Więc ja, bez odrywania się od jasnych dla każdego faktów, powiedziałem mu, że jego Bóg, mam na myśli Chrystusa, też był żydem jak ja, a także cała jego rodzina, chociaż w rzeczywistości ja nim nie jestem. To go osadziło. Łagodna odpowiedź tłumi gniew