Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jim często zastanawiał się, czy wilki syberyjskie mają co jeść. Wszystko to były psy wspaniałych ras, ale zdaniem chłopca czegoś im brakowało, choć sam nie wiedział czego. Któregoś dnia w „Daily Enterprise” ukazało się ogłoszenie: „Sprzedam psa. Apply Roddy Crawford, przystań”. Nic więcej. Jim nie umiałby powiedzieć, dlaczego to ogłoszenie tak go poruszyło i dlaczego w tych kilku wydrukowanych słowach czuł jakiś smutek. Od Craiga Russella dowiedział się, kim jest Roddy Crawford. — Ojciec Roddy’ego zmarł w ubiegłym tygodniu. Roddy musi teraz pojechać do ciotki, do miasta. Jego matka nie żyje od wielu lat. Farmę Crawforda kupił Jake Millison, ale dom zostanie rozebrany. Ciotka Roddy’ego pewnie nie pozwala mu zatrzymać psa. To żaden nadzwyczajny pies, ale Roddy jest do niego bardzo przywiązany. — Ciekaw jestem, ile za niego chce. Mam tylko dolara — powiedział Jim. — Przypuszczam, że Roddy’emu zależy jedynie na tym, żeby jego Pies dostał się w dobre ręce — odparł Craig. — Ale twój tata dałby ci Pieniądze, prawda? — Tak. Aleja chcę go kupić za własne oszczędności — rzekł Jim. Będzie wtedy bardziej mój. Craig wzruszył ramionami. Te dzieciaki ze Złotego Brzegu są śmieszne. Czy to nie wszystko jedno, kto zapłaci za jakieś tam psisko? Wieczorem Jim pojechał z tatą na starą, ubogą i podupadłą farmę Crawfordów, gdzie zastali Roddy’ego, bladego chłopca o prostych miedzianobrązowych włosach i piegowatej twarzy. Mógł być mnie więcej w tym samym wieku co Jim. Jego pies miał jedwabiste brązów uszy, brązowy nos i ogon oraz najpiękniejsze psie oczy. Białe pasemko sierści biegło przez jego czoło, rozdzielało się między oczami i okalało mu nos. Gdy tylko Jim rzucił okiem, zrozumiał, że musi go mieć. — Chcesz sprzedać swego psa? — zapytał z zapałem Roddy’ego. — Nie chcę go sprzedać — odparł smutnie Roddy. — Ale Jake mówi, że jeśli tego nie zrobię, to go utopi. A ciocia Winnie nie zgadza się żebym zabrał ze sobą Bruna. — Ile za niego chcesz? — zagadnął Jim, pełen obawy, że cena może być zbyt wygórowana jak na jego kieszeń. Roddy przełknął ślinę i podał mu psa. — Weź go — powiedział zachrypniętym głosem. — Nie chcę go sprzedawać, nie mógłbym. Bruno jest więcej wart niż wszystkie pieniądze świata. Jeśli zapewnisz mu opiekę, będziesz dla niego dobry… — Och, będę dobry — odparł z zachwytem Jim. — Ale musisz przyjąć mojego dolara. Nie mógłbym uważać Bruna za swego, gdybyś tego nie zrobił. Nie wezmę go, jeśli nie przyjmiesz pieniędzy. Siłą wcisnął Roddy’emu do ręki dolara. Wziął Bruna w ramiona, przytulił go do siebie. Piesek spojrzał na swego pana. Jim nie widział oczu psa, lecz dostrzegł rozpacz w oczach Roddy’ego. — Jeśli tak bardzo chcesz go zatrzymać… — rzekł. — Chcę, ale nie mogę — rzekł Roddy z trudem. — Przychodzili mnie różni ludzie, nikomu z nich jednak nie mogłem go powierzyć. Jake się wściekał, ale nie dbałem o to. Oni nie byli odpowiedni. A Chcę, żebyś właśnie ty go miał, skoro ja nie mogę. I zabierz go stąd szybko! Jim nie kazał sobie dwa razy tego powtarzać. Piesek drżał w jego ramionach, ale nie protestował. Jim tulił go w objęciach przez całą drogę do Złotego Brzegu. — Tatusiu, skąd Adam wiedział, że pies jest psem? — Ponieważ pies nie mógł być niczym innym — zaśmiał się tata. Jim czuł się tak przejęty, że długo nie mógł zasnąć. Nigdy żaden pies nie podobał mu się tak bardzo. Nic dziwnego, że Roddy cierpiał, zmuszony się z nim rozstać. Bruno jednak szybko zapomni o Roddym i pokocha jego, Jima. Będą prawdziwymi przyjaciółmi. Musi koniecznie poprosić mamę, aby zamówiła u rzeźnika kości dla Bruna. — Kocham wszystko i wszystkich na całym świecie — wyszeptał Jim. — Dobry Boże, pobłogosław wszystkim kotom i psom, a szczególnie Brunowi. Jim zasnął wreszcie. Natomiast trudno wiedzieć, czy spał także mały piesek, wyciągnięty na podłodze przy jego łóżku. ROZDZIAŁ XXIV Drozd Cock jadł już nie tylko robaczki, lecz także ryż, kukurydzę sałatę i nasionka nasturcji. Wyrósł na dużego ptaka, a jego pierś nabrała pięknego, purpurowego koloru. „Wielki drozd” ze Złotego Brzeg cieszył się sławą w całej okolicy. Siadał Zuzannie na ramieniu i patrzyli jak robi na drutach. Gdy Ania wracała do domu, wylatywał jej na spotkanie i skakał przed nią na ścieżce