Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Hrabia zamówił trzy tuziny, nie zważał na cenę, należały do najdroższych, wrócili na miejsca i zażądali wina. Namyślali się znowu, jaki wybrać gatunek, dyskutowali z sobą, uzgodnili na koniec, żeby Pouilly-Fuissé, białe, pasowało do skorupia-ków. Basia próbowała go kiedyś na przyjęciu u znajomych w Warszawie, bo można je dostać w delikatesach. Przynieśli wreszcie ostrygi, już otwarte, zielonkawe, mięsiste, do każdego półmiska cytryna rozkrajana na ćwiartki, nie wiedziała z początku, jak się do nich zabrać, zwierzała mi się później, że poczuła obrzydzenie i przypomniała sobie, co mówią w Polsce, że ruszają się i piszczą, gdy się je łyka. Hrabia żartował z jej oporów, swoje zjadali szybko, wcisnąwszy cytrynę wyciągali małże widelczykami, a potem pili ze skorupy, Basia zamknęła oczy i zrobiła jak oni, przekonała się wtedy, że są wyśmienite, smakowały morską wodą. Szybko więc jadła następne, sprawdzając jednak każdą, jak uczył hrabia, dotykając czubkiem widelca przy samym brzegu, gdzie są delikatne rzęski, jeśli się kurczyła, znaczyło, że żywa, inaczej można się było zatruć. Gdy je skończyli, podano jeżowce, małe kulki ze sterczącymi kolcami, kelner grubymi cążkami przecinał każdą w połowie, wyjadało się łyżeczką różowe wnętrzności, miało to smak ostry i pobudzało apetyt. Pan Lupescu, jedząc, był przyjacielski, tak samo jak hrabia, patrzył dziewczynie w oczy, brał za rękę i namawiał do picia, studiował jednocześnie kartę dysponując dania. Dostali jesz-cze szyjki langusty w majonezie, potem sałatę, aż wreszcie przyniesiono pieczonego indyka, kelner kroił go przy nich, a hrabia niepokoił się trochę o Basię, czy nie będzie za ciężkie na noc. Odpowiedziała, że wszystko bardzo jej smakuje, ostatnio zresztą trochę nie dojadała, chciała się więc najeść do syta, kazali sobie teraz podać czerwone Bordeaux, cały czas żarto-wali i byli w dobrych humorach. Przy serach dopiero hrabia wspomniał o przyszłym zajęciu Barbary i o tym, że prosi, aby zaraz tam pojechała, pojutrze, a lepiej nawet jutro; dodał też mimochodem, że jego żona uży-wa ostatnio może nazbyt dużo wina i w jakimś podłym gatunku, prosi więc bardzo, by pró-bowała wyleczyć ją z tego. Przy kawie zaś i torcie wyciągnął portfel i wręczył Basi pieniądze, prosił, aby przeliczyła, było tam dziesięć banknotów po pięć tysięcy franków, spiętych w sa-mym rogu szpileczką, która nie miała główki, ale wygięta była przy końcu w formie małego trójkąta. Potem regulowali rachunek certując się przy tym, zapłacił wreszcie wszystko pan Lupescu, wzięli taksówkę i odwieźli Barbarę do domu. Już nazajutrz w południe wsiadała do pociągu na Gare d’Austerlitz, ale nie do ekspresu i nie o godzinie, jaką zapisał jej hrabia na swojej wizytówce (z przekreślonym i tutaj tytułem), lecz do pociągu zwykłego, omnibusu, z którego wysiadła najpierw w Orleanie, chodziło jej przecież jak zwykle o to, żeby obejrzeć możliwie najwięcej po drodze. Wieczorem dotarła do Blois, kierując się moimi wskazówkami, dałem jej adres hoteliku „Pod Zieloną Małpą”, gdzie zatrzymywałem się kiedyś, istotnie tam zanocowała i potem mi dziękowała, bo wszędzie trudno było o miejsce, jak zwykle w Blois, nazajutrz zaś od wczesnego rana zwiedzała to miasto. Przede wszystkim więc zamek ze słynną klatką schodową, którą powinna była obej-rzeć, jeśli nie starczało jej czasu, by dobić do Chambord; część budowana przez Ludwika XII, z gotycką Salą Stanów Generalnych, również, jak myślałem, mogła ją zająć, bo ciekawiła ją mediewistyka, i rzeczywiście dużo skorzystała, robiąc swoim zwyczajem dokładne notatki, ozdobione rysuneczkami. Z Blois pojechała do Tours, a potem do Poitiers, które stanowi istną ucztę dla ludzi intere-sujących się tymi rzeczami, dopiero więc nazajutrz w południe dojechała do Rochelle i dalej, do la Pallice, skąd przeprawiła się wodą na drugą stronę przesmyku. Był właśnie, jak mi opowiadała, popołudniowy odpływ, kiedy tam dotarła, musiała więc czekać do przypływu; gdy woda już się podniosła, przybił prom i zaraz zawracał, wjeżdżały samochody i wchodzili ludzie, a ona pomiędzy nimi, płaską wyspę de Ré świetnie widać podobno z brzegu, nigdy tam nie byłem, trudno więc mi nawet wyobrazić sobie to wszystko, co się tam działo, w do-datku na tle krajobrazu, relacjonuję tylko opowieść Barbary, nie jest wykluczone, że nastąpią jakieś błędy lub nieścisłości, które ktoś mógłby mi wytknąć