Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— A to co? Ma spiczaste kity na uszach! Toć to ryś! Tymczasem w lesie zjawił się wieśniak z saneczkami. Robert poprosił by pomógł mu na sankach zawieźć drapieżniki do leśniczówki. Sternik Helmer osłupiał ze zdziwienia gdy dotarło do niego, co się stało. Chłopak natomiast przez całe popołudnie uganiał się po podwórzu. Nie mógł doczekać się na rotmistrza. Gdy wreszcie powrócił ogromnie nadąsany z polowania, nie chciał nawet rozmawiać z chłopcem. Kurt zdradził mu tajemnicę: — Nie udało się polowanie, wilka nie było. To był widocznie nie wilk, tylko jakiś czarownik, gdyż zniknął jak kamfora. To był straszny duch, który figle płata poczciwym myśliwcom. A zobaczyć takiego to znaczy, że ktoś z grona myśliwych musi zginąć… Po południu zjawił się Robert u pana Rodensteina, na planowane lekcje. Rotmistrz był zły, nie chciał z początku nawet rozmawiać ze swoim ulubieńcem. — Hm! Mały, gadałeś już z Kurtem? Nagadał ci pewnie o duchach! Wierzysz, że zwierzę może zniknąć? — Wierzę. Jeżeli ucieknie albo je kto zabierze! — Dzisiaj mi zniknął wilk. A może go ktoś zabrał. Dałbym takiemu drabowi dziesięć talarów za to, gdybym go dostał w swoje ręce! — Tego wilka czy tego draba? — Najpierw draba. — Znam go osobiście. Słowo do słowa. Z tajemniczą miną zaprowadził Robert rotmistrza, Kurta i innych myśliwych do szopy i pokazał zabite zwierzęta… Raczą sobie czytelnicy wyobrazić radość i zdziwienie wszystkich. Później Kurt musiał pojechać do nadleśnictwa do Moguncji, by oddać zdobycz małego Roberta, bowiem chłopiec miał otrzymać nagrodę za zabicie tych niebezpiecznych bestii. Na miejscu dowiedział się, że dyrektor nadleśnictwa bawi z wielkim księciem w zamku myśliwskim. Udał się więc w dalszą drogę przekonany o wielkiej randze swego posłannictwa. Wszelkie przeszkody w dostaniu się do wielkiego księcia przemógł i w końcu stanął przed jego obliczem. — Jestem strzelcem pana nadleśniczego Rodensteina — rzekł Kurt, trzymając pakunek pod pachą. — Przychodzę od niego jako kurier w bardzo ważnej sprawie. Zabiliśmy pierwszego wilka tutaj! Powiedział to z wyjątkowo dumnym obliczem. Ekscelencja jednak okazał rozczarowanie. Na jego twarzy zjawiło się coś jakby ironia. — Jak to ważna sprawa, że pan leśniczy kazał wam jechać aż tutaj? — Bo wilk to wielka bestia. A oto skóra. Wielkoksiążęca mość żądała tego. Słyszałem od pana nadleśniczego, że przyszło pismo, wzywające do niszczenia tych bestii. Obecne damy i sam wielki książę uśmieli się serdecznie. To dodało strzelcowi otuchy. Rozwinął skórę i rzekł dumnie: — Tak, oto jest ta skóra tutaj! Damy powstawały z krzeseł, ale wszyscy zdziwili się ujrzawszy zawartość pakunku. — A! Czego chcecie? — rzekł wielki książę. — Przecież skóra to skóra rysia, a nie wilka! Tego było poczciwemu Kurtowi za dużo. Za głupi byli widocznie ci państwo. Cofnął się o krok z ogromnym oburzeniem i wybuchnął: — Do diabła, to się oczywiście rozumie! Z początku zdziwienie, potem salwa szalonego śmiechu. — Jest może pismo od pana nadleśniczego? — Aha! Do stu diabłów, zapomniałem! Jest tutaj! Wielki książę wyciągnął rękę po list, a jego treść odczytano na głos. „Kreuznach, dnia… Do Wysokiej Dyrekcji Lasów w Moguncji. Chociaż nie mam czasu, donoszę jednak, iż mam u siebie sześcioletniego chłopaka, który strzela, jeździ konno, pływa, uprawia szermierkę a nazywa się Helmer Robert, tęgie z niego chłopaczysko! Dzisiaj pobiegł do lasu, najpierw ustrzelił wilka, potem rysia i mówi, że to stary kocur. Posyłam Kurta, to dobry chłop, zna się na leśnictwie, prawie tak samo jak ja, ma dwoje uszu i jedną skórę, za które powinien otrzymać chociaż pokwitowanie. Jeżeli zastrzelimy więcej wilków to wyślę go do was z większą ilością uszu. Z całego serca życzę powodzenia i zdrowia Wasz oddany Robert Rodenstein rotmistrz w stanie spoczynku — nadleśniczy.” Naturalnie, wybuchła nowa fala śmiechu. Wreszcie musiał Kurt objaśnić wielkiemu księciu cała historię o chłopcu. — Zabił więc wilka i rysia? A może to jakaś pomyłka lub mistyfikacja? — pytał wielki książę. — Pomyłki tutaj nie ma, a co do mistyfikacji, nie wiem co to słowo znaczy! — No, to może tak trochę skłamane? — Nie — i rozpłynął się w pochwałach dla chłopca. — No, no, jedź no, stary poczciwcze do domu, pozdrów pana nadleśniczego i powiedz, że jutro wszyscy punktualnie o godzinie dwunastej odwiedzimy go całym towarzystwem. Chcemy zobaczyć tego chłopca. — O, do stu dia… — ugryzł się w język