Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Delikatnie zamknął dziennik, patrząc na niego jak na cenny skarb, który mu powierzono. Poznał teraz Sarę o wiele lepiej, wiedział już, kim była i jaka była. Kusiło go, żeby w ogóle się nie kłaść, tylko czytać dalej, uznał jednak, że powinien się choć trochę zdrzemnąć, zanim wstanie świt. Leżąc w łóżku wciąż myślał o niej. Żałował, że tej nocy mu się nie ukazała, i dziękował losowi za niewiarygodnie szczęśliwy zbieg okoliczności, który sprawił, że znalazł kuferek. A może wcale nie był to zbieg okoliczności Może na strychu nigdy nie gnieździła się wiewiórka ani szczur Jeśli to Sara chciała, żeby znalazł jej pamiętniki i zaprowadziła go do kuferka Albo sama je tam przyniosła... Zaśmiał się cicho z własnej wybujałej fantazji. Duchy nie dźwigają ciężarów. Cóż, jakkolwiek do tego doszło, mógł mówić o szczęściu. Czuł się tak, jakby wygrał los na loterii. Niecierpliwie czekał ranka, aby znów wziąć się do czytania. 131 ROZDZIAŁ 10 Obudziwszy się późnym rankiem, Charlie przez moment miał wrażenie, że to wszystko tylko mu się śniło. Na dworze było zimno i wciąż padał śnieg. Przypomniał sobie, że ma przefaksować pismo do swojego prawnika w Londynie i zadzwonić do firmy. Najchętniej w ogóle nie ruszałby się z miejsca, zanim nie skończy czytać pamiętników Sary. Rytm jej słów był niemal hipnotyczny. Wstał, wziął prysznic, ubrał się i nalał sobie filiżankę kawy. Prędko odwalił to, co miał do zrobienia, po czym zasiadł w fotelu. Czuł się jak dziecko, któremu ktoś objawił wielką tajemnicę. Powinien właściwie zawiadomić Gladys, lecz odwlekał tę chwilę. Najpierw chciał sam się nacieszyć. W domu panowała cisza. Charlie wziął odłożony poprzedniej nocy tomik i znów zaczai czytać. Concord był niewielkim dwumasztowym brygiem, zbudowanym przed pięciu laty. Pod pokładem znajdowały się cztery pasażerskie kajuty mogące pomieścić w sumie dwanaście osób. Kiedy Falmouth zniknęło za widnokręgiem, Sara zeszła na dół, by obejrzeć kabinę, którą miała dzielić z Mar-garet. To, co zobaczyła, przeraziło ją. Kajuta miała około sześciu stóp długości i czterech szerokości i wyposażona była w dwie wąziutkie półki zasłane jeszcze węższymi siennikami, 132 DUCH które miały służyć za łóżka. Sara w myślach podziękowała Bogu, że jest szczupła. I tak nieco obawiała się, że koja się pod nią załamie. Nad półkami wisiały dwie liny, którymi można się było przywiązać w razie sztormu. Ponieważ na statku płynęły tylko dwie kobiety, ta druga zaś podróżowała z mężem i pięcioletnią córeczką, Sara dostała kajutę do własnej dyspozycji. Pozostali musieli się tłoczyć. Jordanowie, o których mowa, posiadali farmę w Ameryce, w regionie Ohio na Terytorium Północno-Zachodnim, jak jej powiedzieli. Ostatnie kilka miesięcy spędzili u rodziny w Anglii, a teraz wracali do domu. Nawet Sara musiała pogratulować im odwagi. Resztę pasażerów stanowili mężczyźni. Było wśród nich czterech kupców, aptekarz, który mógł się okazać użyteczny, pastor jadący z misją nawracania pogan w Nowym Świecie, oraz francuski dziennikarz. Ten ostatni z zapałem opowiadał o amerykańskim dyplomacie i wynalazcy Benjaminie Franklinie, którego miał okazję poznać kilka lat temu w Paryżu. Zanim jeszcze naprawdę zaczęło kołysać, większość pasażerów już chorowała. Sara wszakże — ku swemu zdumieniu — czuła się jak nowo narodzona. Stała na pokładzie wdychając słony wiatr i ciesząc się pierwszym posmakiem wolności. Słońce wznosiło się coraz wyżej, ona zaś miała wrażenie, że wzlatuje wraz z nim, tak była podniecona. Schodząc w końcu pod pokład, natknęła się na Martę Jordan, wychodzącą z kajuty z małą Hanną. — Dzień dobry panience — rzekła wyniośle pani Jordan, wbijając wzrok pod nogi. Oboje z mężem zgodnie uznali za oburzające, iż Sara nie ma ze sobą przyzwoitki. Sposób, w jaki ją potraktowano, uświadomił Sarze, że musi przedstawić jakieś wiarygodne usprawiedliwienie. To, iż Margaret została w Anglii, bardzo skomplikowało jej sytuację. Także w Bostonie kobieta podróżująca samotnie będzie uważana za osobę podejrzanej konduity. — Dzień dobry, Hanno — odpowiedziała łagodnie, uśmiechając się do dziewczynki. Mała była podobna do matki, niezbyt ładna, ale miała sporo uroku. Obie wyglądały raczej blado, najwyraźniej cierpiały na chorobę morską. — Dobrze się czujesz — zapytała. DANIELLE STEEL — Nie bardzo — odparła Hanna, a jej matka mimo woli podniosła wzrok i obie kobiety wymieniły oszczędne ukłony. — Z przyjemnością się nią zajmę, kiedy będzie pani chciała odpocząć — zaproponowała uprzejmie Sara. — Na pewno doskwiera państwu ciasnota, a w mojej kajucie jest wolne łóżko. Niestety, nie mam własnych dzieci, choć mój świętej pamięci mąż i ja zawsze mieliśmy nadzieję, że się ich doczekamy. Miała na sobie duży czarny jedwabny czepek zawiązany pod brodą oraz czarną wełnianą suknię, która dodawała mocy jej słowom. Co prawda nie robiła wrażenia pogrążonej w żałobie, w jej oczach bowiem tańczyły radosne ogniki, kiedy spoglądała na rozkołysane morze i Anglię znikającą za horyzontem. — Ach, więc jest pani wdową — powiedziała Amerykanka z wyraźną aprobatą. To sporo wyjaśniało. I tak powinna była wziąć ze sobą pokojówkę albo jakąś krewną, ale kobiecie bolejącej po stracie męża wiele można wybaczyć. — Tak. Od niedawna. — Sara skromnie spuściła oczy żałując, że tak nie jest naprawdę. — W podróży miała mi towarzyszyć siostrzenica — dodała. Wszyscy widzieli Mar-garet szlochającą na nabrzeżu, kiedy statek odpływał. — Niestety, ze strachu dostała spazmów i nie chciałam jej zmuszać do wyjazdu, chociaż przyrzekłam rodzicom, że zabiorę ją z sobą. Wydawało mi się to nieludzkie, choć dziewczyna postawiła mnie w okropnej sytuacji — westchnęła ze strapioną miną. Marta Jordan natychmiast zmieniła ton. — Och, moja droga, jakież to musiało być dla pani niemiłe W dodatku tuż po śmierci męża Biedactwo, pomyślała. I nawet nie ma dzieci Marta słusznie oceniała wiek Sary na około dwudziestu pięciu lat i była pod wrażeniem jej urody. — Jeśli w jakikolwiek sposób możemy pani pomóc — dodała — proszę nami dysponować. Może zechce nas pani odwiedzić w Ohio — Jest pani bardzo uprzejma — podziękowała grzecznie Sara — najpierw jednak muszę zadomowić się w Bostonie. DUCH Przez pierwsze kilka dni rejs przebiegał w zupełnym spokoju. W ładowni wieziono kilka żywych krów i owiec, które szlachtowano kolejno, kiedy zaczynało brakować mięsa, zaś kucharz okrętowy zadawał sobie sporo trudu, by posiłki były smaczne. Wieczorami jednakże załoga piła rum i zachowywała się dość hałaśliwie