Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ów starzec jest bardzo wiekowy, trochę już zdziecinniały; owe dziewczę bardzo mało zna świat i jest bardzo namiętne, bardzo dumne, bardzo bezradne. Dodaj teraz do tego wielkie zagrożenie, jakim jest niebezpieczny, chytry i zmyślny człowiek, który cieszy się posłuchem u owego starca i zmierza do tego, aby posiąść tę młodą dziewczynę i te ogromne bogactwa. Starzec jest uległy tamtemu; tak bywa ze starymi ludźmi, zwłaszcza tymi bardzo wielkimi. Mają wiele rzeczy na głowie; muszą się na kimś oprzeć. Mówię w istocie o moim stryju i o człowieku nazwiskiem O’Brien. Widziałeś go. — Carlos mówił głosem niewiele mocniejszym od szeptu, lecz trwał przy wyznaczonym sobie zadaniu z nieposkromioną odwagą.— Jeśli umrę i zostawię go tu, będzie miał mojego stryja całkowicie w swojej władzy. To straszny człowiek. Gdzie by poszła cała ta wielka fortuna? Na przywrócenie prawdziwej wiary w Irlandii? Quien sabe!* W ręce O’Briena, w każdym razie. A córka — młodziutka dziewczyna — znalazłaby się także w rękach O’Briena. Gdybym mógł sądzić, że wyżyję, wszystko mogłoby być inaczej. W tym jest największy ból. — Przełknął z trudem ślinę i przyłożył wątłą dłoń do białej riuszy przy szyi. — Byłem w wielkim kłopocie, jak znaleźć sposób na pokrzyżowanie zamiarów tego O’Briena. Stryj pojechał do Kingston, ponieważ był przekonany, że wypada mu dopilnować, by stracenie tych nieszczęśników odbyło się z należytą ludzkością. O’Brien pojechał z nami jako jego sekretarz. Byłem w największym strapieniu ducha. Modliłem się o jakąś wskazówkę, co czynić. Wówczas oczy moje padły na ciebie, przyciśniętego do kół naszej karety. Była to jakby odpowiedź na moją modlitwę. — Carlos nagle wyciągnął rękę, by schwycić moją. Sądziłem, że majaczy, i było mi go niezmiernie żal. Patrzył na mnie tak prosząco swoimi ogromnymi oczyma. Ściskał ciągle moją dłoń. — Ale kiedy ciebie zobaczyłem — ciągnął po chwili — przyszło mi do głowy: Oto człowiek zesłany w odpowiedzi na moje modły. Byłem tego pewien, powiadam ci. Gdybyś to ty otrzymał moją kuzynkę i moje dobra — pomyślałem — byłoby to, jak gdybym ja miał twoją siostrę… nie całkiem, ale i to dobre dla kogoś, kto ma niebawem umrzeć i nie pozostawić za sobą żadnego śladu prócz marmurowego grobowca. Ach, człowiek tak bardzo pragnie zostawić po sobie jakiś znak na tym pięknym bożym świecie i móc wiedzieć choć trochę, jak sprawy się potoczą po jego śmierci… Obmyśliłem sobie wszystko bardzo szybko. Trudność była z O’Brienem. Gdybym powiedział: „Oto ten, który ma poślubić moją kuzynkę”, kazałby zamordować ciebie lub mnie; nie cofnąłby się przed niczym. Więc powiedziałem mu bardzo spokojnie: „Słuchaj pan, se?or sekretarzu, oto człowiek, którego potrzebujesz na miejsce swego Nicholsa. Odważny w walce jak szatan — ale sądzę, że nie zgodzi się bez pewnej namowy. Zwab go pan więc do Ramona i tam go namawiaj.” O’Brien był bardzo rad, bo sądził, że zaczynam na koniec objawiać zainteresowanie dla jego zamysłów, a także dlatego, że oznaczało to poniżenie Anglika. A Serafina rada była, ponieważ nieraz z entuzjazmem opowiadałem o tobie jako o kimś nieustraszonym i bardzo szlachetnym. Potem kazałem temu Ramonowi zwabić cię do siebie, w przekonaniu, że sprawa pozostawiona będzie w moich rękach. Takie były rachuby Carlosa. Ale O’Brien w rozmowie z Ramonem usłyszał, że jestem krańcowym separatystą, wobec czego uznał za bezpieczne zagrać ze mną w otwarte karty. Musiał również liczyć na moją młodość, głupotę czy też brak zasad. Poznawszy swój błąd, bardzo prędko zdecydował się, co ma robić; Carlos zaś, obawiając się, że może mi się zdarzyć coś gorszego, zostawił mu wolną rękę