Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

To było moje życie, innego nie znałem - droga, wioska, nieufne, wrogie spojrzenia. Zapomniałem o zmęczeniu, o bólu głowy, o pokaleczonych rękach; byłem Minoru i robiłem swoje od chwili, gdy nauczyłem się chodzić. Piłeczki Wzleciały ku górze, najpierw cztery, potem pięć. Kończyłem drugą sekwencję fontanny, gdy Akio dał mi znak głową. Rzuciłem mu piłeczki; schwytał je bez wysiłku i podrzucił w powietrze razem z drewnianą tabliczką, po czym znienacka skierował cały komplet w moją stronę. Ostra krawędź tabliczki rozerwała mi pęcherz na dłoni. Ogarnęła mnie złość - co Akio chciał w ten sposób osiągnąć? Zdemaskować mnie? Zdradzić? Zgubiłem rytm; tabliczka i piłki legły w kurzu u mych stóp. Z twarzy dowódcy zniknął uśmiech. Zrobił krok do przodu ja zaś nagle poczułem szaleńczy impuls, by zwrócić się do niego, zdać się na łaskę i niełaskę Araiego, uciec od Plemienia, póki nie jest za późno. Akio rzucił się ku mnie. - Bałwan! - wrzasnął i zdzielił mnie w ucho. - Nasz ojciec przewraca się w grobie! W chwili, gdy podniósł na mnie rękę, pojąłem, że nikt już nie przejrzy mojej maskarady; żaden aktor nie odważyłby się uderzyć wojownika Otori. Cios ów lepiej niż cokolwiek innego znów przeobraził mnie w Minoru. - Wybacz, starszy bracie - odparłem pokornie, podnosząc piłeczki i tabliczkę, po czym wznowiłem żonglowanie, aż dowódca roześmiał się i pozwolił nam przejść. - Przyjdźcie nas dzisiaj obejrzeć! - zawołała Keiko na odchodnym. - Tak, wieczorem! - odkrzyknęli żołnierze. Kazuo podjął śpiew, Yuki uderzyła w bębenek, ja odrzuciłem Akio tabliczkę i schowałem piłeczki, pociemniałe od krwi. Złapałem uchwyty wózka. Podniesiono szlaban; weszliśmy do wioski. Rozdział czwarty Ostatni dzień podróży Kaede do domu rozpoczął się cudownym jesiennym porankiem, gdy niebo było błękitne, a powietrze chłodne i przejrzyste niczym górski strumień. W dolinach i nad rzeką unosiły się mgły, barwiące srebrem pajęcze sieci i pędy dzikiego powoju. Jednak tuż przed południem pogoda zaczęła się zmieniać - wiatr się odwrócił, od północnego zachodu przypełzły chmury. Szybko zapadła ciemność, a pod wieczór rozpadał się deszcz. Burze wyrządziły wielkie szkody na polach ryżowych, w ogrodach warzywnych i sadach; wioski sprawiały wrażenie wymarłych, a nieliczni mieszkańcy wpatrywali się w Kaede ponuro, kłaniając się dopiero pod naciskiem straży, a i wtedy niechętnie. Nie miała pojęcia, czy ją poznają - nie chciała tracić czasu na rozmowy, lecz zastanowiło ją, dlaczego nikt nie naprawia zniszczeń, dlaczego ludzie nie pracują w polu, aby uratować z plonów, co się da. Jej serce nie bardzo wiedziało, co począć: to zwalniało,pełne złych przeczuć, aż miała wrażenie, że zaraz zemdleje, to przyspieszało gorączkowo, miotane obawą i podnieceniem. Ostatnie mile ciągnęły się bez końca, a przecież równo idące konie pokonywały je aż nazbyt szybko. Przede wszystkim lękała się tego, co zastanie w domu. Mijała widoki, jak sądziła, znajome, i serce podchodziło jej do gardła, lecz gdy wreszcie dotarli do muru otaczającego ogród i stanęli przed bramą jej rodzinnego domu, w ogóle nie mogła go poznać. Czyżby tu mieszkała? Był taki mały, nie miał umocnień ani straży, brama stała otworem. Wjeżdżając w nią na Raku, nie potrafiła powstrzymać okrzyku. Shizuka natychmiast zeskoczyła z siodła i z niepokojem uniosła ku niej twarz. - Panienko? - Ogród! - zawołała Kaede. - Co tu się stało? Wszędzie znać było ślady żywiołu. W poprzek strumienia leżała wyrwana z korzeniami sosna, która padając, zmiażdżyła kamienną latarnię. Kaede w błysku pamięci ujrzała obraz: świeżo postawiona latarnia, palące się w niej światło, wieczór, być może Święto Umarłych, płynący z prądem lampion i dłoń matki gładząca jej włosy. Patrzyła, nie rozumiejąc, na zrujnowany ogród. To było coś więcej niż zniszczenia po burzy; od wielu miesięcy nikt nie strzygł krzewów ani trawy, nie czyścił stawów, nie przycinał drzew. Czy to naprawdę jej dom, siedziba jednego z najważniejszych rodów Zachodu? Co się stało z wielkim ongiś majątkiem Shirakawa? Zmęczony koń spuścił łeb i potarł nim o przednią nogę, po czym zarżał niecierpliwie, oczekując, że postój oznacza, iż rozsiodłają go i nakarmią. - Gdzie są straże? - powtarzała wstrząśnięta Kaede. - Gdzie wszyscy? Człowiek, którego nazywała Blizną, dowódca eskorty, podjechał konno pod werandę, zajrzał do środka domu i zawołał: - Hej! Jest tam kto? - Nie wchodź! - powstrzymała go. - Poczekaj na mnie! Pójdę pierwsza. Długa Ręka podszedł do Raku i ujął wodze. Kaede osunęła się w ramiona Shizuki. Deszcz zamienił się w drobną mżawkę, która osiadała na włosach i ubraniach, ogród pachniał gorzko wilgocią i zgnilizną, skwaśniałą ziemią i opadłymi liśćmi. Promienny, niezmienny wizerunek domu dzieciństwa, grzejący serce Kaede przez osiem długich lat, boleśnie rozjarzył się w jej duszy po raz ostatni, po czym zagasł na zawsze. Długa Ręka rzucił wodze jednemu z pieszych i dobywszy miecza, ruszył przodem. Za nim podążyły Kaede i Shizuka. Zsuwając sandały na progu werandy, Kaede odniosła wrażenie, że jej stopy poznają dotyk drewnianych desek. Jednak zapach domu był zupełnie obcy - mieszkali tu ludzie, których nie znała. Nagle w ciemnościach coś się poruszyło. Długa Ręka skoczył do środka