Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. Antoine bezradnie rozłożył ręce i uśmiechnął się. John Henry odwzajemnił uśmiech. "Słodka" to chyba nie jest najwłaściwsze określenie odpowiedział i dodał niewinnie: Zje z nami dzisiaj kolację? Antoine znowu się uśmiechnął. Jeśli nie będziesz miał nic przeciwko temu. Pomyślałem, że moglibyśmy zjeść tutaj, a potem iść na chwilę do klubu. Matthieu de Bourgeon wpadnie tam wieczorem, a obiecywałem mu już setki razy, że go z tobą poznam, jak tylko będziesz w Paryżu. To świetnie odparł z zadowoleniem John Henry, choć wcale nie zależało mu na poznaniu Matthieu de Bourgeona. Tego wieczoru udało mu się namówić Rafaelę, żeby z nimi wyszła, po raz drugi dokonał tego dwa dni później. Przyszedł do nich na herbatę specjalnie po to, aby ją zobaczyć i przynieść jej dwie książki, o których wcześniej opowiadał. Znów za rumieniła się i zaniemówiła, lecz tym razem bez trudu nawiązał z nią żartobliwą rozmowę. Po wspólnie spędzonym popołudniu byli niemal przyjaciółmi, a w ciągu następnych sześciu miesięcy stał się jej równie bliski i kochany jak ojciec. Opowiadając o nim matce, mówiła "wujek". Pewnego razu wiosną Antoine przyjechał na weekend do Santa Eugenia w towarzystwie Johna Henry'ego, który w kilka dni zdołał oczarować Alejandrę i wszystkich obecnych akurat krewnych. Już wtedy Alejandra odgadła jego intencje, Rafaela jednak nadal nic nie przeczuwała. Domyśliła się tego dopiero latem, w pierwszym tygodniu wakacji, kiedy przed wyjazdem do Madrytu syciła się jeszcze Paryżem. Właśnie wtedy przyjechał John Henry i zabrał ją na spacer nad Sekwanę. Rozmawiali o ulicznych artystach, o dzieciach, Rafaela z wypiekami na twarzy opowiadała o swoich małych kuzynach w Hiszpanii. Widać było, że naprawdę kocha dzieci. Patrzyła na niego ogromnymi czarnymi oczami, jak zwykle olśniewając urodą. Ile dzieci chciałabyś mieć, gdy dorośniesz, Rafaelo? zapytał, z namaszczeniem wymawiając jej imię. Zawsze sprawiało jej to przyjemność, bo dla Amerykanów było dość trudne do wymówienia. Już jestem dorosła odpowiedziała. Naprawdę? W wieku osiemnastu lat? spojrzał na nią rozbawiony, a ona dostrzegła w jego oczach coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Był to cień zmęczenia, starości, mądrości i smutku zarazem, jakby nagle wspomniał syna. Czasami rozmawiali i o nim, i o Julienie. Tak, jestem dorosła. W jesieni rozpocznę studia na Sorbonie uśmiechnęła się i John z trudem się pohamował, by nie wziąć jej w objęcia i nie obsypać pocałunkami. Przez chwilę szli w milczeniu. John Henry rozważał, jak ją o coś zapytać i czy w ogóle pytać. Rafaelo rzekł wreszcie nie przyszło ci do głowy, żeby studiować w Stanach? Szli powoli brzegiem Sekwany, lawirując między gromadami dzieci. Rafaela delikatnie obrywała płatki kwiatka, który trzymała w ręku. Nagle spojrzała na niego i potrząsnęła głową. Chybabym nie mogła. Dlaczego? Przecież doskonale znasz angielski. Jeszcze raz potrząsnęła głową. Mama nigdy by mi nie pozwoliła wyjaśniła ze smutkiem. To by było po prostu... po prostu zbyt od mienne od jej stylu życia. I tak daleko. Ale ty byś chciała, prawda? Twój ojciec też prowadzi inne życie niż matka. Naprawdę czułabyś się w Hiszpanii szczęśliwa? Chyba nie... odpowiedziała niezdecydowanie. Ale nie mam wyboru. Myślę, że ojciec zawsze chciał, żeby Julien pracował z nim w banku. I zawsze było jasne, że moje miejsce jest w Hiszpanii, przy mamie. Johna przerażała sama myśl, że miałaby resztę życia spędzić w towarzystwie ciotek, kuzynek i starych piastunek. Nawet jako jej przyjaciel pragnął dla niej czegoś więcej. Chciał, aby była wolna i pełna życia, uśmiechnięta i niezależna, a nie tak jak jej matka pogrzebana żywcem w Santa Eugenia. W głębi duszy był absolutnie przekonany, że nie zasłużyła na taki los. Uważam, że nie powinnaś się na to godzić, jeśli tego nie chcesz. Uśmiechnęła się z rezygnacją, choć w jej oczach błyszczała osiemnastoletnia mądrość. Każdy ma w życiu jakieś zobowiązania, panie Phillips. Nie w twoim wieku, maleńka. Jeszcze nie. Masz swoje obowiązki, szkołę, w pewnym sensie winna jesteś posłuszeństwo rodzicom, ale nie przez całe życie, jeśli nie chcesz. No to co mam zrobić? Zastanów się najpierw, czy jesteś szczęśliwa w Santa Eugenia. I tak, i nie. Czasem mi się wydaje, że te wszystkie kobiety są potwornie nudne, choć mama je uwielbia. Wszędzie je ze sobą zabiera, do Rio, Buenos Aires, Urugwaju, Nowego Jorku... nawet do Paryża. Kiedy idą tak całą gromadą, wyglądają jak pensjonarki. Są takie... spojrzała nań przepraszająco takie głupiutkie. Prawda, że są głupiutkie? Podniosła wzrok. John skinął głową. Troszeczkę. Rafaelo... zaczął, a ona nagle zatrzymała się i stanęli twarzą w twarz. Była tak niewinna i jakby nieświadoma swojej wyjątkowej urody, gdy nachyliła się ku niemu i spojrzała mu prosto w oczy w bezgranicznym zaufaniu, że stracił odwagę. Tak? Nie mógł się dłużej powstrzymać. Musiał jej to powiedzieć. Rafaelo... skarbie... kocham cię. Jego słowa zabrzmiały jak najdelikatniejszy szelest wiatru, jak podmuch paryskiego powietrza. Pochylił się tak, że ich twarze się dotykały, i pocałował ją delikatnie. Dotknął jej ust swoimi, a potem nie mogąc pohamować ogromnego pragnienia wsunął w nie język i nagle poczuł, że i ona coraz mocniej przywiera do niego, obejmując go za szyję. Po chwili delikatnie oderwał się od niej, nie chcąc przerazić jej namiętnością, jaka w nim narosła. Rafaelo... od tak dawna chciałem cię pocałować. Znów przywarł do jej ust, tym razem już mniej namiętnie, a ona uśmiechnęła się jak nigdy dotąd. Ja też... Spuściła głowę niczym zawstydzona pensjonarka