Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przeczył śmiało wszystkim oskarżeniom, i miał tę zuchwałość, że dla wykazania swej niewinności powołał się na tak zwane "sądy boże", a mianowicie zażądał, ażeby oskarżyciel jego stanął z nim do pojedynku. Był w średnich wiekach przesąd, że w walce winnego z niewinnym niewinny zawsze zwycięży, jeżeli tę walką ofiaruje Bogu. Oskarżycielem Zbigniewa był kasztelan poniecki, przywódzca grodu w Wielkopolsce. (Poniec, miasto w Wielkopolsce, należy dziś do powiatu krobskiego.) Na miejsce pojedynku wybrano gród ślązki Sandowec (dziś wieś w głogowskiem pod miastem Górą). Kasztelan pojedynek przegrał! Zbigniew tryumfował! Zaraz jednak następnego roku, gdy Bolesław zajęty był Pomorzanami, spalił się gród Koźle nad Odrą; pokazało się, że ktoś podpalił i znów padło podejrzenie, że Zbigniew nowy spisek urządza i spaleniem grodów bliższych granicy chce Czechom najazd ułatwić. Na wieść o tem pospieszył Bolesław z Pomorza na Ślązk i zaraz kazał gród ten odbudować. Borzywój, ażeby odwrócić od siebie podejrzenie, ofiarował Polsce swój gród graniczny, Kamienicą zwany (dziś wieś), na samej granicy obydwóch państw. Bolesław zaraz tam się udał i Zbigniewa do siebie zapraszał; ale ten nie stawił się wcale, tylko uprosił biskupa krakowskiego Baldwina, ażeby się za nim wstawił, obiecując, że spokojnie się już będzie zachowywał, jeżeli król zachowa mu udział na Mazowszu. Przystał Bolesław na tę próbę, tem bardziej, że mu spieszno było wrócić na Pomorze. Pod Głogowem kazał się zebrać na nowo polskim wojskom i ze Ślązka nad morze wyruszył. I znowu musiał tę wojnę przerwać, bo Czesi zajęli mu tymczasem Racibórz! Wraca co tchu, a w drodze dowiaduje się, że drugie czeskie wojsko ciągnie na Koźle; skoro jednak tylko przybył, zaraz się wszystko zmieniło, Czesi pod Koźlem pobici, z Raciborza wypędzeni, musieli w ucieczce szukać ocalenia. W roku 1109 raz jeszcze musiał Bolesław walczyć o swój Ślązk. Oto Zbigniew, przekonawszy się, że czeska pomoc nie na wiele się przyda, poszedł jeszcze dalej, do cesarza Henryka V i tam, prosto u Niemców szukał pomocy. Prosił o wojsko, żeby Bolesławowi wielką wydać wojnę, a jemu oddać połowę państwa, za co Zbigniew obiecywał uznać zwierzchnictwo królów niemieckich, a przeciw Bolesławowi pomagać tak długo, aż on także uzna się poddanym króla niemieckiego. Henrykowi V. tak się ta mowa spodobała, że nietylko wojsko dał Zbigniewowi, ale sam swoją osobą stanął na jego czele i na zdobycie Polski się wyprawił. Czechom przykazał, żeby równocześnie, splądrowali Ślązk; nie trzeba im było dwa razy tego mówić; oni to zawsze robić lubili. W Czechach rządził teraz książę Swiatopełk, któremu nawet Bolesław pomógł do tronu, zwiedziony obietnicą, że skoro tylko panowanie obejmie, zaraz każe poburzyć te wszystkie zameczki graniczne, które Czesi przeciw Ślązkowi wystawili; zasiadłszy jednak na księstwie ani myślał wykonać obietnicę i skorzystał z pierwszej zaraz sposobności, żeby z tych zameczków wojsko ruszyć. Zamiast trzymać się razem z Bolesławem przeciw Niemcom, on wolał się wysługiwać Henrykowi V., ciesząc się, że po wygranej wojnie oderwie Ślązk od Polski i z łaski niemieckiego króla do Czech go przyłączy. Sławna obrona Głogowa Bolesław bawił znów na Pomorzu, kiedy przybyło doń butne poselstwo Henryka V, żądając hołdu, daniny, poddaństwa i wydania połowy Polski zdrajcy Zbigniewowi. Nigdy, przenigdy! zawołał Bolesław - powiedźcie swojemu królowi, żeby dbał o szczęście własnego państwa, ale nic o to, żeby sąsiadom przynosić nieszczęście! Dosyć tych uroszczeń! Nie będzie Polak niemieckim służką, a skoro my po nic do was nie chodzimy, zaczepki z wami nie szukamy, krzywdy waszej nie chcemy, jakiem prawem wy rozbijać się macie po mojem państwie i szukać tu tego, czegoście nie zgubili i co nigdy nie było wasze. Co Bóg przeznaczył Polakom w posiadanie, tego bronić będę, bo takie jest prawo boskie przyrodzone! - Zawrzał gniewem król Henryk po takiej odpowiedzi i rozpoczęła się sławna wojna z roku 1109. Kiedy Henryk posłów do Bolesława wyprawiał, miał już wojsko gotowe do drogi w Łużycach; szybkim pochodem ruszył na Ślązk, zdobywać grody i miasta, podczas gdy wsie były już poniszczone łupieskim najazdem czeskim. Najpierw stanął Henryk pod Lubuszem, a nie przypuszczając, żeby go mógł nie zdobyć, darował z góry miasto i wszystkie wsie okoliczne arcybiskupowi magdeburskiemu. Łatwo cudze darować! Ale Lubusz zdobyć się nie dał. Cesarz poszedł próbować szczęścia pod Bytom nad Odrą na Dolnym Ślązku; (tutaj nie robił już żadnej darowizny); Bytomianie wiedząc już od Lubuszan, ze wojsko niemieckie nie takie straszne, wypadli śmiało z miasta na obóz Henryka i tak się dzielnie spisali, że Niemcy poszli sobie zaraz dalej. Przyszła teraz kolej na Głogów, który był w owe czasy najważniejszym grodem Dolnego Ślązka i stanowił niejako klucz do Wrocławia. Henryk zawstydzony pod Lubuszem i Bytomiem, postanowił ztąd się już nie cofać i wytężyć wszystkie siły, ażeby to miasto zająć. Bolesław był po ciężkiej wojnie pomorskiej, a chociaż zwyciężył, miał jednak wojsko zmęczone i w wielu bitwach tak umniejszone, że niesposób było zaczepić cesarza, pókiby świeżego wojska nie zebrał. Posłał tylko z Pomorza do Ślązaków, żeby się bronili do ostatniej kropli krwi, póki sam nie nadejdzie, przedstawiając im, że od tej wojny cała przyszłość zależy, a on się już postara, żeby to ostatnia była wojna z królestwem niemieckiem, ostatnia przez nadużywanie cesarskiego rzymskiego tytułu do sobkowskich niechrześcijańskich celów. Ślązacy tedy o swoich własnych siłach przetrzymali już oblężenie Lubuszy i Bytomia i okazali się jak najgodniejszymi zaufania Bolesława. Teraz Głogowianie postanowili okazać się godnymi rodakami Lubuszan i Bytomian. A była tu sprawa ciężka. Bolesław wojska nowego jeszcze nie miał, dopiero zaczynało się ono formować. Ale pierwszą zaraz rotę, jaką zebrał, od razu na Ślązk posłał; przybyła ona właśnie, kiedy cesarz ruszał na Głogów i chciał przejść z wojskiem przez Odrę; polscy żołnierze chcieli temu przeszkodzić i rozłożyli się obozem nad Odrą. Chociaż to jedna tylko była rota, woleli Niemcy jej nie zaczepiać i poszli w dół rzeki; tam dalej udało im się znaleść bród na rzece, więc Odrę przeszli, a kiedy Polacy myśleli, że cesarz pod jakie czwarte miasto sobie rusza, on obszedł okolicę z tyłu do okoła i niespodzianie napadł na polski obóz, który otoczony ze wszystkich stron przeważającemi siłami, ani mógł myśleć o wygranej