Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Czekali już od godziny, niewiele mówiąc i przyglądając się nieprzerwanemu strumieniowi kobiet i mężczyzn w mundurach zdążających w różnych kierunkach. Pani Eli Vanson przybyła ciągnąc za sobą męża i natychmiast zebrała się wokół niej grupa pasażerów, chcących usłyszeć najświeższe plotki. — Moi kochani — mówiła. — Wiecie, jak trudno czegokolwiek się dowiedzieć. Ale słyszałam, że ma to być statek amerykański, liniowiec, z restauracją, barami, basenem i salonem fryzjerskim... — Czy to jest prawdziwy liniowiec, Ralph? — zapytała Josephine. — Tak zrozumiałem. — Czy kiedykolwiek udzielisz mi zwyczajnej odpowiedzi na zwyczajne pytanie? — Nie sądzę. Ale nie jest to wykluczone. — Znowu to samo. Nie dziwię się, że Londyn jest wylęgarnią plotek. Holden roześmiał się i spoważniał. — Jo... Wyczuła wahanie w jego głosie i spojrzała nań surowo. — O co chodzi? — Dziś rano przyszła wiadomość o twoim ojcu. — Od mojej matki? — Tak. Josephine zamknęła oczy na parę sekund. — Nie żyje, prawda? — Dwa dni temu... Bardzo mi przykro, Jo... — Starałam się, jak mogłam, przybyć na czas. Holden położył swą dłoń na jej dłoni. — Zrozumiałby. — Pan Holden? — zapytał zimny, bezosobowy głos. Holden popatrzył na przybysza. — Tak? — Houseman — powiedział obcy sztywno. — Kapitan Steven Houseman. Otrzymałem polecenie przekazania pod pańską opiekę pewnego pana. Mężczyźni obejrzeli wzajemnie swoje dowody tożsamości i podali sobie ręce. — Czekałem na pana, kapitanie — powiedział Holden. — Gdzie on jest? Houseman skinął na trzech mężczyzn stojących o jakieś pięćdziesiąt metrów od nich. Podeszli bliżej. Josephine zaparło dech z wrażenia. Człowiekiem w środku był Gerrard. Gdy Josephine wyszła z zarezerwowanego przedziału w pociągu, by sprawdzić, czy w wagonie restauracyjnym robi się trochę luźniej, Holden założył sobie ręce za głowę i uśmiechnął się szeroko do Gerrarda. — Chyba jestem panu winien parę wyjaśnień. Kłopot polegał na tym, że tak panu spieszyło się oddać mnie w ręce kogokolwiek, kto tylko słuchał. Nie całkiem sobie na to zasłużyłem. Ale oczywiście nie winię pana. — Dla kogo pan, do diabła, pracuje, Holden? — Dla zwycięzców. — Czy nigdy nie potrafi pan zwyczajnie odpowiedzieć na pytanie? — Jest pan już dziś drugą osobą, która się na to skarży. — Powie mi pan jedno? Co wieźliśmy w ładowni „Tulsara"? — Co panu powiedział Houseman? — Że to był ołów. — Mówił prawdę. Gerrard popatrzył na Anglika szeroko otwartymi oczami. — Dlaczego, na miłość boską, powiedział mi pan, że złoto? — Niemcom też przekazałem, że złoto. Spotkałem się z Kramerem w Kapsztadzie, zanim wyruszyliśmy, i przekonałem go, że „Tulsar" będzie przewoził złoto, bo wiedzieli, że złoto jest w Południowej Afryce i że jakoś będziemy musieli je stamtąd wydostać. — Więc jest dalej w Południowej Afryce? — Nie. Krążownik amerykański zabrał je z Kapsztadu 10 stycznia. To USS „Louisville" naprawdę przewoził złoto Churchilla. Popłynęło prosto do Ameryki na opłacenie naszych długów. Całe 42 miliony dolarów w złocie — reszta naszych rezerw. W podziemiach Banku Anglii nie ma teraz ani jednej sztabki. Zupełnie nic. — Holden przerwał i popatrzył przez okno na mijany krajobraz. — Nawet go teraz nie potrzebujemy — ciągnął. — Roosevelt przepchnął przez Kongres ustawę o pożyczce dzierżawnej, więc teraz dostajemy potrzebne uzbrojenie za darmo. Roosevelt zrobił dokładnie to, co powiedział — wyeliminował symbol dolara z wojny. Twarz Gerrarda zbielała ze złości. — A ja byłem naiwniakiem na przynętę, nie? — Nie. Był pan czymś więcej. Wydawało nam się, że jeżeli umyślnie podsuniemy Niemcom wiadomość, że „Tulsar", statek bardzo szybki, wiezie złoto, uda nam się wyciągnąć jeden z ich wielkich okrętów wojennych, żeby go złapać. Bóg jeden wie, dlaczego na początek wysłali łódź podwodną. Dlatego tak bardzo mi zależało na jej zatopieniu i wykluczeniu z polowania. Tak naprawdę nawet nam się nie śniło, że wywabimy „Bismarcka" z jego bezpiecznej kryjówki. Zapanowała cisza. — O mój Boże — wykrztusił wreszcie Gerrard. — Pojawienia się Kramera na pokładzie nie przewidziałem — przyznał Holden. Uśmiechnął się. — To tylko potwierdza, że nawet najlepsze plany, i tak dalej... Gerrard przytaknął. Wszystko zaczynało się zgadzać. Nagle zrozumiał. — Ilu ludzi wiedziało o planie? — Mniej niż sześciu, łącznie ze mną. — Ale nie kapitan Houseman? — Zwłaszcza nie kapitan Houseman — powiedział Holden z naciskiem. — Zupełny brak wyobraźni. Josephine weszła do przedziału. — Zamówiłam stół na trzy osoby za dziesięć minut — oznajmiła tryumfalnie. Zmarszczyła brwi patrząc to na Gerrarda, to na Holdena. — Hej, wy dwaj. Czy czegoś nie przegapiłam? Josephine wydawało się, że na przystani zebrało się tyle osób, by pożegnać odpływający statek, co pasażerów koło schodów prowadzących na pokład. Papierowe serpentyny spływały na dół na nabrzeże z górujących nad nimi pokładów liniowca, chwytane poprzez tuziny rozentuzjazmowanych rąk. — Gdzie jest twój bagaż, Ralph? — zapytała Josephine. — Nie mam nic, Jo. — Musisz coś mieć. Nie możesz tak jechać. — Nie jadę do Nowego Jorku. Josephine spojrzała tępo na Holdena. — Ale myślałam, że... Holden potrząsnął głową. — Przyjechałem, żeby się pożegnać, Jo. A co myślałaś? Czego się spodziewałaś? Bagażowy wziął dwie małe torby Josephine, które kupiła w Londynie, i położył je na wózku. — Sama nie wiem — powiedziała powoli. — Myślałam... Do diabła z tym, co myślałam. Holden wziął ją za rękę i poprowadził ku schodom, którymi wsiadali pasażerowie klasy pierwszej. — Mam twój adres w Nowym Jorku — przypomniał. — Więc jeżeli kiedyś pojadę... — Nie dokończył zdania. — A jest jakaś szansa? — Wszystko zależy od prezydenta Roosevelta. — Dlaczego? — Agenci Korony mają biuro na Manhattanie. Jeżeli Ameryka przyłączy się do wojny, zostanę tam wysłany — uśmiechnął się do Josephine i wziął jej dłonie w swoje. — Przynajmniej tyle mi obiecali. Przestrzeń dzieląca statek od nabrzeża wolno się powiększała, a tysiące papierowych serpentyn łączących wielki statek z lądem naprężyło się i pękło. Wiatr porozrzucał resztki wstęg i rzucił ich splątane zwoje pomiędzy tłumy stojące na nabrzeżu i wzdłuż poręczy statku. Josephine gorączkowo machała, lecz Holden nie patrzył już na nią. Po raz ostatni widziała jasnowłosego Anglika w jego własnym kraju, jak przepycha się przez tłum w stronę budynku przystani