Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zrana obchodziłem biednych pacyentów moich, potem często zawadzałem o dworek Halm'a, z którym zasiadaliśmy w jego ogródku na gawędkę, jeśli był w domu, co się najwięcej trafiało; wracałem na mój kawałek chleba do domu, a po obiedzie puszczałem się w okolicc na przechadzkę. W porze roku kwiecistej herboryzowałem, zbierałem owady, robiłem prócz tego postrzeżenia meteorologiczne i to mnie żywo zajmowało, wieczór najczęściej spędzałem w domu nad książką. W towarzystwo miejskie wchodziłem mało i wcale go nie pragnąłem, a to moje usunięcie się od niego obudziło uczucie nieprzyjazne. Sprawnik, Strapczy i ci panowie, choć witali mnie nieco z góry, ale grzecznie; posądzali wielce o niedobre jakieś zamiary, brzydząc się istotą podejrzaną, która ich życia podzielać nie mogła. Parę razy za Eframowicza zapotrzebowany do śledztwa, poprowadziłem je nie tak jak sobie życzyli, unikali mnie na potem, jako niewygodnego współpracownika. Z jednym więc tylko Halmem żyłem w miasteczku, a i to za złe mi miano, on sam bowiem będąc ciężki, często wyprawiał mnie na swojem miejscu na wieś i to co było potrzebą serca, porachowano mi jako spekulacyą dla pozyskania sobie i odciągnienia jego pacyentów. Wierzcie mi jednak, mimo tego smutnego obrazu, który wam kreślę, że choć są źli ludzie, choć świat jeszcze pogański, w ogóle nie straciliśmy przyrodzonego instynktu, co do dobrego wiedzie, a jeśli sił kto nie ma je pełnić, ma prawie każdy poznanie dobra i szacunek dla niego. Maluczkom ja mógł uczynić w miasteczku, przecież poznano się na mnie, leczyłem ubogich, jako lekarz nie wymagałem nic od nich, anim się kiedy targował, mając to sobie za zasadę, ze ocenienie pracy naszej nie do nas należy; a żem był chętny i z serca zajmowałem się bieda- karni, żydowstwo, mieszczanie, uboż wszelka przywiązali się do mnie nie zasłużoną wdzięcznością. Eframowicz i to miał mi za rachubę podyktowaną nie przez serce, ale przez antagonizm przeciwko niemu, a zobaczywszy, że miasteczko całe zrana garnie się do drzwi moich, zapalił się wielkim choć starannie tajonym gniewem. — To chytra żmija! Zawołał przy cyruliku, który zaraz mi słowa jego powtórzył — potrzeba go ztąd wykurzyć... on tu dla nas wszystkich jest wrogiem, Halma wziął pochlebstwem, żydów mniemaną dobroczynnością, a dwózłotówki płyną i jeszcze go sławią pod niebiosa wynosząc... dobrze się wziął! Ha! Takie były początki mojej praktyki, a niemożność zbliżenia się do ludzi, nienawiść jaką spotkałem, zatruły je najboleśniej. Nicem przecie nie czynił, aby wyjść z tego położenia, na które jedyną rada była rezygnacya i życie uczciwe — nic mi zarzucić nie mogli. Powoli zaczęto się obracać ku mnie zewsząd, Eframowicz taił gniew, który nim miotał — został przy szpitalu, przy śledztwach, rodzajem medyka-urzędnika policyjnego, jako lekarz codziennie tracąc praktykę. Spełniał bowiem ten swój obowiązek zimno, pośpiesznie, szydersko, a gdzie go większy nie oczekiwał datek, tam bez ceremonii, albo sam nie szedł i cyrulikiem się wyręczał, albo poszedłszy zaledwie spójrzeć raczył. Spotykaliśmy się zawsze, z razu był nadskakujący, potem już codzień mniej taił się ze swą nienawiścią ku mnie i żalem. Nie mając sobie nic do wyrzucenia, postępowaniem mojem starałem się łagodzić nie rozjątrzać. Wpływ jego w końcu podziałał tak na urzędników i miasteczko, żem ani jednego domu przyjaznego nie zachował oprócz chatki Halina... i moich ubogich. Chodziłem do Kościoła, zdaje mi się że i pobożność moją Eframowicz przeciwko mnie obrócił, był to rys bardzo przypadający do fizyognomii, jaką mi chciał nadać — hipokryty i świętoszka. Co sobie zadał pracy, aby na mnie znaleźć jakąś głośną i wielką kondemnatę, trudno dziś wy- powiedzieć, wolę to pokryć zapomnieniem i przebaczeniem. Grosz ubogich, od którego często nie obrażając ich odprosić się było niepodobna, datek zamożniejszych ludzi, z któremi Halm stosunki mi porobił, oszczędność nic nie kosztująca bo konieczna dla mnie, postawiły mnie po niejakim czasie w tak Szczęśliwem położeniu, żem parę koni i bryczkę porządną mógł nabyć i swojemi już kucykami jeździłem do oddaleńszyeh chorych po wioskacli. Wielkie to powołanie kapłana-lekarza, gdyby je tak pojąć chciano, nie jako chleb ale jako posłannictwo