Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Otaczająca ją rozmyta poświata zniknęła, ale Nemes wcale nie nabrała przez to bardziej ludzkiego czy mniej złowrogiego wyglądu. - Bądź przeklęty, potworze - rzekł cicho Mustafa. - Nie boję się śmierci. Uniesione brwi Nemes zdradzały jej zdziwienie. - Ależ oczywiście, Wasza Ekscelencjo. Czy jednak zmieni pan zdanie, jeśli powiem, że zamierzamy wrzucić ciała... i głowę - tu wskazała na głowę Marget Wu, której oczy lśniły szkliście - do żrącego morza, tak że nie będzie mowy o wskrzeszeniu? Mustafa oparł się plecami o ścianę. Nemes stała dwa kroki przed nim. - Dlaczego to robicie? - zapytał ostro. - Nasze priorytety są chwilowo rozbieżne. - Nemes wzruszyła ramionami. - Jest pan gotów, Wielki Inkwizytorze? Kardynał przeżegnał się i odmówił szybki Akt Skruchy. Nemes znów się uśmiechnęła. Jej prawa ręka i noga zmieniły się w błyszczące chromem obiekty, kiedy zrobiła ostatni krok. Mustafa patrzył. Nie zabiła go, lecz błyskawicznymi ruchami strzaskała mu ręce, podcięła go - łamiąc mu przy okazji obie nogi - i palcami wykłuła oczy, zatrzymując się o milimetry od mózgu. Takiego bólu Wielki Inkwizytor nie pamiętał. Przez jego mgiełkę dobiegł go jeszcze głos: - Autochirurg na pokładzie ładownika albo na „Jibrilu” poskłada pana w całość. Zawiadomiliśmy ich. Będą tu za kilka minut. Kiedy spotka się pan z papieżem i jego pasożytami, proszę mu powiedzieć, że moi przełożeni nie życzyli sobie pojmania dziewczyny żywcem. Przykro nam, ale jej śmierć jest konieczna. Proszę im również przekazać, żeby na przyszłość nie podejmowali działań bez uprzedniej zgody wszystkich elementów Centrum. Do zobaczenia, Wasza Ekscelencjo. Mam nadzieję, że automat zdoła wstawić panu nowe oczy, bo warto będzie zobaczyć to, co zamierzamy zrobić. Mustafa usłyszał jeszcze odgłos kroków i trzask drzwi, a potem zapadła cisza, w której rozbrzmiewał tylko pojedynczy, nieustający wrzask bólu. Sporo czasu zajęło kardynałowi stwierdzenie, że to on sam krzyczy. Kiedy wróciłem do Napowietrznej Świątyni, pierwszy brzask przesączał się przez spowijającą wszystko mgłę, ale ranek był wciąż mroczny, deszczowy i lodowato zimny. Otrzeźwiałem na tyle, żeby bardziej na siebie uważać w drodze powrotnej - i dobrze się stało, bo kilkakrotnie hamulce jumarów ześlizgiwały się po oblodzonych linach i pewnie zginąłbym bez śladu, gdyby nie asekuracja, o której tym razem pamiętałem. Enea wstała już, ubrała się i przygotowała do drogi. Założyła ocieplaną kurtkę, uprząż i buty do wspinaczki. A. Bettik i Lhomo Dondrub odziali się podobnie. Każdy z nich miał przerzucony przez ramię podłużny, owinięty w nylon i chyba dość ciężki pakunek; udawali się w drogę z nami. Zebrał się też liczny komitet pożegnamy: Theo, Rachela, Dorje Phamo, dalajlama, George Tsarong, Jigme Norbu... Wszyscy smutni i zaniepokojeni. Enea wyglądała na zmęczoną; z pewnością też nie spała. Jak na potencjalnych poszukiwaczy przygód, byliśmy nieźle wykończeni. Lhomo podszedł i wręczył mi jedno z podłużnych zawiniątek. Sporo ważyło, ale nie protestowałem. Zgarnąłem resztę sprzętu, udzieliłem Lhomo informacji o stanie lin w wyższych partiach grani - wszyscy myśleli chyba, że, mając na uwadze nasze wspólne dobro, na ochotnika przeprowadziłem rekonesans - i odwróciłem się twarzą do mojej ukochanej. Odpowiedziałem skinieniem głowy na jej pytające spojrzenie: Wszystko w porządku. Nic mi nie będzie. Jestem gotów, możemy ruszać. Potem porozmawiamy. Theo płakała. Wiedziałem, że to ważne rozstanie, że możemy się już nie spotkać w tym samym gronie, mimo zapewnień Enei, iż zobaczymy się ponownie przed zapadnięciem zmroku, ale byłem za bardzo zmęczony i otępiały, żeby się tym przejąć. Stanąłem z boku, wziąłem parę głębokich wdechów i postarałem się skoncentrować. Wszystko wskazywało na to, że będę potrzebował całego sprytu i uwagi, jeśli chciałem przeżyć najbliższe godziny. Kłopot w tym, że kiedy człowiek kocha, to za mało śpi, pomyślałem. Zeszliśmy na wschodnią platformę, a później szybkim krokiem ruszyliśmy śliską skalną półką w stronę rozpadliny. Minęliśmy liny, po których tak niedawno zjechałem z grani i bez przeszkód dotarliśmy do szczeliny