Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Więźniami nikt się na razie nie intereso˝ wał. Od pewnego już czasu Tomek czuł na sobie wzrok Nowickiego, który wpatry˝ wał się w niego z wyraźnym natężeniem, coś mu chciał przekazać, ponaglał tym uporczywym spojrzeniem. Ale do Tomka podszedł właśnie któryś z Arabów. Sprawdził najpierw jego więzy, a potem, przechylając mu głowę do tyłu, wlał do gardła parę łyków zimnej, ożywczej wody. Arab podszedł z kolei do Nowickiego. Teraz nie sprawdzał już więzów. Po prostu kolejnemu więźniowi wlał do gardła, podobnie jak Tomkowi, nieco wo˝ dy. Marynarz przełknął wodę, a kiedy Arab odwrócił się, by odejść chwycił go za powłóczyste szaty i przerzucił przez siebie. Tamten jęknął, głucho uderzył o ziemię, wzniecając tuman piasku. Ściągnęło to uwagę i szybki atak innych. Niestety, najwidoczniej uwolnił się z więzów zbyt niedawno, by wró˝ ciła mu w pełni władza w całym ciele. Ciosy pozbawione zwykłej siły i szyb˝ kości nie mogły dać mu przewagi. Tomek natężał wszystkie siły, by się uwol˝ nić. Na próżno. Straszna walka przyjaciela dobiegała końca. Resztką sił udało mu się przedrzeć do koni. Dosiadł jednego z nich i ścisnął mu boki kolanami. Zwierzę zareagowało, ale niestety było... spętane. Runęło na ko˝ lana, a niefortunny jeździec poleciał do przodu. Chmura kurzu, kwik wystra˝ szonych zwierząt, okrzyki walczących niosły się daleko w pustynię. W walce nie brało udziału dwu ludzi. Przyglądali się zmaganiom z zadzi˝ wiającym spokojem. Gdy Nowicki dopadł konia, roześmiali się. Jeden wstał i podszedł do swego wielbłąda. Z wolna zdjął zawój i przez głowę ściągnął arabski strój. Ze schowka przy kulbace wydobył długi bicz, odwrócił się i strzelił nim w powietrzu. Nowicki właśnie podnosił się z piasku. Świst korbacza sprawił, że napast˝ nicy odstąpili i marynarz nagle został sam. Hary stanął naprzeciw z drwią˝ cym uśmiechem na ustach. Chwycił się znacząco za ucho i powiedział: - Pamiętasz? Marynarz dyszał ciężko. Raz i drugi przełknął głośno ślinę i pokonując wysiłkiem woli suchość w gardle, wyraźnie powiedział: - Stęskniłeś się może? Niebezpiecznie blisko jego twarzy strzelił bicz. Nowicki odchylił się do tyłu i bat owinął mu się dokoła nóg, zwalając go na piach przy akompaniame˝ ncie głośnego śmiechu widzów. Harry niespiesznie zwinął korbacz i odsunął się nieco. Teraz Arabowie mogli skrępować Nowickiego, niczym niemowlę. Kie˝ dy zakończyli swe dzieło, stanął nad nim Harry. Przez chwilę mu się przy˝ glądał, potem lekko pochylił i klepiąc go po twarzy. - Grzeczny! Bardzo grzeczny chłopiec! Pozostało tylko mocno zacisnąć szczęki... Noc była zimna. Różnica temperatur między południem a północą sięgała #20 st. C. Jeńcy nie byli w stanie zasnąć ani na chwilę. Milczeli, nadsłuchując mowy pustyni. Pohukiwała gdzieś sowa, przerzucane wiatrem ziarenka piasku, uderzając o siebie, wydawały dziwny, melodyjny dźwięk. Ledwie świt otulił ich ciepłem wschodu, ruszyli dalej. Jeńców nie nakarmiono, ale nie zawiąza˝ no im przynajmniej oczu, mogli się więc spokojnie przyjrzeć swoim przeciw˝ nikom. Było ich ośmiu. Wszyscy w zawojach na głowach, z czołami lśniącymi od tłuszczu i potu, twarzami osłoniętymi przed pustynnym kurzem. Spod ciem˝ nych, długich sukien wyglądały ręce i nogi. Wszyscy, poza Harrym, uzbrojeni w prymitywne karabiny i długie, przypominające szable, noże. Jechali po dnie ogromnego, wyżłobionego potokami deszczu, wąwozu hamady, co w świetle dnia łatwo było rozpoznać. Znali widać doskonale drogę, bo ni˝ gdzie nie natrafiali na zasypane kamieniami przejścia. Patryk jadący na wielbłądzie za jednym z nich, sprawiał wrażenie pogodzo˝ nego z losem, przestraszonego chłopca. Niezłomnie jednak wierzył, że "wuj˝ kowie" dadzą sobie radę, kiedy przyjdzie pora. Nie wiedział jak, ale jedne˝ go był pewien: żeby mogli wrócić, trzeba zapamiętać drogę. Od razu uznał, że to należy do niego. Z wysokości wielbłąda mógł obserwować otoczenie. Bezwiednie rejestrował w pamięci wszystkie dostrzeżone szczegóły. Z wąwozu wyjechali wprost na sypkie, piaszczyste diuny