Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nawet je[li ostatecznie dotrze do  Galaktyki", na pewno nie przyjdzie pierwsza, jest zBa na siebie, |e nie udaBo jej si wytrwa w domu, ale co[ j popycha, jaka[ niewidzialna siBa, której Linka nie umie nazwa. Wie jednak, |e to czysta destrukcja, i |e po powrocie bdzie jeszcze bardziej nieszcz[liwa. Oddycha coraz szybciej, 12 bo znowu chce wBo|y rk w ogieD, bo si tego boi, ale nie ma te| siBy si wycofa, wic cho najdBu|sz drog pójdzie tam pewnie, wbrew sobie. Ogromne pBatki [niegu powoli zmieniaj miasto w nierealny sen. Linka patrzy jak urzeczona, zwalnia kroku, wystawia twarz na ich cudowny chBód. Znów czuje przypByw siBy i ma ochot krzycze z rado[ci. - Linka? - kto[ woBa z tyBu. Szarpnicie za rkaw i to spojrzenie krótkie i bolesne: - Nie idziesz na andrzejki? Szymon patrzy na ni uwa|nie. Na pewno ju| wie, |e ona si tam wcale nie wybieraBa, chciaBa si cieszy absolutn wolno[ci, której do[wiadczyBa po raz pierwszy od tak dawna, pod [wie|ymi pBatkami pierwszego [niegu. - ja? - krótkie sBowo, ale ju| sucho w gardle i gBos si zaBamuje. - jest tu jeszcze kto[? - on rozglda si, nikogo jednak nie widzi. - A ty? - Wic nie chcesz, |ebym tam poszedB? - Ty to powiedziaBe[. - Dlaczego wBa[ciwie mnie nienawidzisz? - ja?! Ciebie?! - pyta szczerze zdumiona. Uwierzy czy nie? UsByszy sBowa czy intencje? - Ostatnio nawet nie raczysz mnie zauwa|y. Nagle staBem si niewidzialny?  Idioto! Gdyby[ byB mniej wpatrzony we wBasny ppek, dawno by[ to skoDczyB! Idz sobie do tej swojej muzy, a mnie zostaw w spokoju!" - Wiesz, du|o si dzieje w moim |yciu - Linka zaczyna, jakby diabeB pocignB j za jzyk, ale ucina szybko, by ju| nie dokoDczy. - Wic serio nie szBa[ do  Galaktyki"? Hanka mówiBa... - Hanka! - przerywa mu w[ciekBa. - {eby la wosk?! Z tego si z wiekiem wyrasta! Linka ma dosy tej kretyDskiej rozmowy. On wci| nic nie rozumie! - Mog ci odprowadzi? - Szymon mówi nagle, burzc caBy Bad jej wszech[wiata. To pytanie jest jak drogowskaz do oazy. Wszystko w niej krzyczy: TAK! TAK! TAK! Lecz w powietrzu zawisa kategoryczne: - Nie. Zpiesz si. 13 I Linka odchodzi, dumna i zBa na siebie, nie wiedzc, dlaczego to powiedziaBa. Marek ZliwiDski bierze ksi|k podan przez Joann i, zastanowiwszy si przez chwil, pisze: Zawstydzonej [mieszce o smutnym spojrzeniu. Zakazuje si czyta w chwilach przygnbienia. M.Z. Nawet nie zapytaB o imi. Podczas gdy on wypisuje dedykacj Mirce, Joanna bierze ksi|k i otwiera na pierwszej stronie.  {ycie, mimo wszystko, trwa nadal" - nie wie, czy taka lektura jest jej akurat teraz najbardziej potrzebna