Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Co było jej własnym losem? Szukać Prawdy nie w studni, ale w czarnym tunelu, który wił się w nieskończoność? Klucz przekręcił się z łatwością, a może to tylko ona przekręciła go z większą siłą, niż jej się wydawało. Kłódka i ciężki łańcuch były bardzo zimne. Puściła je i pchnęła jedno ze skrzydeł bramy. A wtedy, daleko, za jednym z ciemnych okien jednego z ciemnych budynków, zamigotało blade niebieskie światełko. Powinno ją to było podnieść na duchu, ale nie podniosło. Stary Packard Illingwortha pełznął naprzód, a śnieg kruszył się pod kołami jak kości królików. Gdy czarownica siedziała w samochodzie, uważała, że jest zimno. Teraz we wspomnieniu wydawał się ciepłą, wygodną, może nawet bezpieczną przystanią. Chciała od razu wsiąść do środka, ale wiedziała, że wjazd do takiego miejsca nie powinien pozostać otwarty. Pracowicie zamknęła bramę i zatrzasnęła lodowatą kłódkę. Kiedy znów poszukała wzrokiem niebieskiego światełka, już go nie było. Pomimo rozmiarów Packarda wysokie przednie siedzenie było ciasne. Illingworth pochylił się ponad nim z łatwością, żeby otworzyć jej drzwiczki, a potem wyciągnął ogromnie długą dłoń z plamami starości. - Dziękuję, mademoiselle. Ogarnęła ją chęć, by zatrzymać klucz, ale oddała mu go, jakby nic podobnego nigdy nie przyszło jej do głowy, zwracając tylko ukradkiem uwagę, do której kieszeni go chowa - prawej zewnętrznej kieszeni marynarki. Jego ostre kolano podniosło się, a potem opadło, kiedy nacisnął długi pedał sprzęgła. Ręka, która zabrała klucz, opadła na spękaną kościaną gałkę pionowej dźwigni biegów i odciągnęła ją z głośnym „wrum!” - Jak traktor - powiedziała, zaskakując samą siebie. Odezwała się zbyt cicho, by ją usłyszał, albo też był zbyt skupiony kierując wielkim samochodem w wąskiej przestrzeni pomiędzy dwoma ciemnymi budynkami. Powinien być farmerem, pomyślała. To jest twarz farmera, a to są ręce farmera. Miałby teraz synów i wnuków, rude bydło na szerokich, zielonych pastwiskach, pola żółtej kukurydzy. Coś w jego życiu wiele lat temu potoczyło się na opak. Potem przypomniała sobie, że już kiedyś przyszła jej do głowy podobna myśl na temat Bena Free, starego człowieka tak wyraźnie związanego ze wsią, zamkniętego w gnijącym domu w slumsach miasta. Próbowała przypomnieć sobie, jak wyglądał Free w ten deszczowy wieczór, kiedy siedzieli razem wpatrując się w migoczący telewizor, ale twarz, która wyrosła jej przed oczami, nie była twarzą Free, lecz Króla. Pierwszy raz zdała sobie sprawę, że w jego życiu także coś się potoczyło na opak wiele lat temu, podobnie jak w życiu całego smagłego, śpiewającego, pochłoniętego machlojkami ludu. Rozległ się chrobot i Packard stanął. - Niech pani chwilę poczeka, mademoiselle, zanim pani wysiądzie - rzekł Illingworth. - Kiedy tu jechaliśmy, bardzo niewiele pani doradzałem, choćby dlatego, że nie mam dla pani wielu rad. Wiem - zawahał się na dłuższą chwilę - wiem niewiele więcej od pani o tym, z czym tej nocy spotka się pani twarzą w twarz. - Poradził mi pan, żebym nie zadawała pytań - przypomniała mu. - Tak, rzeczywiście, i to była dobra rada. Wciąż przy tym obstaję. Niech pani nie pyta, tylko obserwuje. Niech pani sobie przyswaja to, co pani widzi, i próbuje czegoś się nauczyć. Mam nadzieję, że jest pani świadoma, że zanim my się pojawiliśmy, na ziemi żyły inne rasy. - Oczywiście. - Dobrze, ostatecznie w świetle tylu materialnych dowodów... I chociaż starano się je utrzymywać w tajemnicy, to moim zdaniem, a powtarzałem to wiele razy na łamach Nauk Tajemnych i Przyrodzonego Nadprzyrodzonego, dowody te nie pozostaną tajne już wiele dłużej, chociażby ze względu na zamierzenia naszego rządu, by zwiększyć wydobycie węgla. Wiadomo pani, mam nadzieję, że ogromną liczbę dowodów odkryto w węglu dewońskim, który stanowi najlepszy souvenir - zna pani francuski? - jaki mamy z okresu, kiedy powstawał węgiel. Gdzie to ja byłem? - Mówił pan o dowodach materialnych. - Oczywiście. Gwoździe, noże, biżuteria, przeróżne przedmioty, które jesteśmy skłonni uważać za rzeczy wytwarzane jedynie przez istoty ludzkie - głupota, to wszystko