Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
O tak, naprawdę był przystojny. Zupełnie jak smukły królewicz z baśni. W świetle lampy jego brązowe loki lśniły, a oczy miał ciemnoniebieskie i romantyczne. Kiedy starsza pani siedząca za nią nagle podała jej miętówkę, Marigold poczuła, że umrze ze wstydu i upokorzenia. Musiała ją wziąć, nie mogła jednak powstrzymać się w tym momencie od spojrzenia na Hipa. Stanowczo nie chciała włożyć jej do ust, czuła jednak, że Hip widzi tę miętówkę przez cały czas, wilgotną i lepiącą się do jej ciepłej dłoni, i pogardza nią, dzieckiem, które trzeba obdarowywać miętówkami w kościele, żeby było grzeczne. Marigold nie mogła wybaczyć tego ciotce Lucy Bates, która uważała, że robi dobry uczynek w stosunku do córeczki Lorraine Winthrop. Kiedy Marigold wstawała, aby odśpiewać ostatni psalm, poczuła, że drżą jej nogi. Twarz jej płonęła pod hipnotyzującym spojrzeniem Hipa. Była pewna, że każda żywa dusza w kościele zwraca na niego uwagę. Przynajmniej z jedną tak było. Na ganku Marigold spotkała Caroline wychodzącą z kościoła i zauważyła, że jest ona nieco chłodna. — Czy widziałaś Hipa Price’a? — zapytała Caroline. — Hipa Price’a? — Marigold umiała po kobiecemu ukryć swoje uczucia. — Który to? — Chłopiec w narożnej ławce. Widziałam, jak wpatrywał się w ciebie. Zawsze tak się wpatruje w nowe dziewczynki. A to spryciarz — pomyślała Marigold. Na razie nie zależało jej jeszcze na Hipie. Amy nie wracała razem z nimi. Zostawała na noc u June. Marigold szła więc do domu z ciotką Ireną. Jednak nie były zupełnie same. Aż do bramy prowadzącej na pastwisko po drugiej stronie drogi kroczyła za nimi wysmukła postać w eleganckiej czapce zsuniętej nieco zawadiacko na tył głowy. Postać gwizdała „Długi, długi szlak”. Marigold wiedziała, że był to Hip Price i że plebania była daleko stąd, naprzeciw kościoła. To niesamowite, jakie rzeczy potrafią niekiedy wiedzieć młode damy w wieku jedenastu lat. Była jednak zadowolona, kiedy w k»ńcu zeszły z drogi i zaczęły iść w górę przez pola. Marigold nie myślała o uroku wygwieżdżonej nocy ani o wietrze wśród drzew, czy chochlikowatych cieniach. Nie powiem wam, o czym myślała, chcę tylko zauważyć, że następnego dnia spaliła cały rondel ciasteczek, których miała pilnować, ponieważ myślała o tym samym. Ciotka Irena była niezadowolona. Lesleyówna ze Świerkowego Obłoku powinna być uważniejsza. Marigold jednak miała błyszczące oczy, marzycielski uśmiech nie schodził z jej ust i wcale nie martwiła się z powodu ciasteczek. 3 Przez następne trzy tygodnie życie było dla Marigold pełne barw. Miała cudowny sekret — sekret, którego nikt nie znał. Nawet Matce, której pisała o „wszystkim”, nie wspomniała o Hipie Price, umieszczając jednak w zamian dodatkową linijkę całusów. Następnego ranka po pamiętnym niedzielnym wieczorze Marigold szła dróżką, aby wysłać list do Matki i znalazła w skrzynce list zaadresowany do siebie. Zadrżała — było to cudowne drżenie. Usiadła wśród krzewów zlotorózgi pod przyjaznym świerczkiem i przeczytała go. Była to wspaniała epistoła. Zapytajcie tylko Marigold. Powiedziano jej, że jest piękna! Ktoś wspomniał kiedyś, że jest ładna, ale piękna! Co to miało za znaczenie, że „anioł” było napisane „aniął”? W końcu to rzeczywiście bardzo trudne słowo. Każdy mógłby się omylić. Poza tym, wszyscy przecież wiedzą, że w liście miłosnym ortografia jest zupełnie nieważna. Podpisał się „najczulej cię kochający” z dużą ilością wywija—sów i zakrętasów. Kiedy Marigold wracała do domu, jej policzki były tak różowe, że ciotka Irena pomyślała, iż dziecko cudownie dochodzi do pełni sił. Tej nocy Marigold spała z listem Hipa pod poduszką. Następnego dnia zaś znalazła w skrzynce drugi list, w którym pytał ją, czy wybiera się na przyjęcie do June Page w czwartek, a jeśli tak, to czy będzie miała na sobie tę niebieską sukienkę, którą miała w kościele. Wcześniej zastanawiała się, w której z dwu „odświętnych” sukienek będzie lepiej wyglądała i znajdowała się niebezpiecznie blisko wyboru zielonej. Napisał też „Kiedy wzejdzie dziś księżyc, pomyśl o mnie, a ja pomyślę o tobie”. Marigold odszukała w kalendarzu godzinę wschodu księżyca. Wschody księżyca na Sowim Wzgórzu były rzeczywiście cudowne. W Świerkowym Obłoku nigdy takich nie było. Czy kiedykolwiek inny ze znanych jej chłopców wymyśliłby coś takiego? Nigdy, przenigdy. Na przyjęciu Hip wciągnął ją w kąt pokoju i zapytał, dlaczego nie odpowiada na jego listy. Marigold nie mogła tego zrobić bez wiedzy ciotki Ireny