Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Był Włochem, to znaczy był przesądny. Błyskawicznie znalazł się pośrodku żołnierzy, którzy zoczywszy go, przerwali rozmowę. — O czym to rozprawialiście, panowie? — ozwał się swym przymilnym tonem. — Jak mi się zdaje, była mowa o ucieczce księcia de Beaufort? — Ależ nie, wasza eminencjo — odezwał się żołnierz niedowiarek. — Na razie ani się śni. Powiadali tylko, że ma dopiero uciec. — A któż to mówił? — Powtórz no tę twoją historię, Saint-Laurent — rzekł żołnierz zwracając się do tego, który wpierw opowiadał. — Wasza eminencjo, opowiadałem tu po prostu, co sam słyszałem o przepowiedni niejakiego Coysel, który utrzymuje, że chociaż pan de Beaufort jest dobrze strzeżony, to i tak ucieknie przed Zielonymi Świątkami. — A ten Coysel to jakiś marzyciel czy szalony? — podjął kardynał ciągle się uśmiechając. — Wcale nie — odparł uparcie łatwowierny żołnierz — przepowiedział on wiele rzeczy, które się sprawdziły: na przykład, że królowa powije syna, że pan de Coligny zostanie zabity w pojedynku z diukiem de Guise, wreszcie że koadiutor zostanie mianowany kardynałem. No i królowa powiła nie jednego syna, ale po dwóch latach jeszcze drugiego, a pan de Coligny został zabity. — Tak — odezwał się Mazarini — ale koadiutor nie został jeszcze kardynałem. — Nie, wasza eminencjo, ale zostanie. Mazarini się skrzywił, co miało znaczyć: „Nie mów hop, póki nie przeskoczysz”. Następnie dorzucił: — Zatem, przyjacielu, jesteś zdania, że pan de Beaufort ucieknie na pewno? — Jestem o tym tak przekonany, monsignore — odparł żołnierz — że gdyby mi wasza eminencja ofiarował w tej chwili miejsce pana de Chavigny, to znaczy miejsce gubernatora zamku Vincennes, nie przyjąłbym go. Co innego nazajutrz po Zielonych Świątkach. Nic bardziej przekonywającego nad silne przekonanie — ma ono wpływ nawet na niedowiarków; Mazarini zaś, daleki od niedowiarstwa, jak to już powiedzieliśmy, był przesądny. Odszedł głęboko zamyślony. — Sknera! — rzucił żołnierz wsparty o ścianę. — Widziałeś, Saint- Laurent, jak udawał, że nie wierzy w twego czarnoksiężnika, byleby ci tylko nic nie dać; ale nie będzie miał spokoju, póki nie wyciągnie jakiegoś profitu z twojej przepowiedni. Istotnie, Mazarini zamiast iść dalej na pokoje królowej zawrócił do swego gabinetu, wezwał Bernouina i wydał polecenie, aby nazajutrz skoro świt posłać po chorążego, którego był przydzielił do osoby księcia de Beaufort, i aby go natychmiast obudzono, gdy wezwany przybędzie. Żołnierz, nie domyślając się nawet, dotknął najboleśniejszej rany kardynała. Od pięciu lat, odkąd książę de Beaufort znajdował się w zamknięciu, nie było dnia, by Mazarini nie pomyślał, że wcześniej czy później więzień wyjdzie na wolność. Nie można było przecież trzymać wnuka Henryka IV przez całe życie w więzieniu, tym bardziej że ów wnuk miał zaledwie trzydzieści lat. A w jakikolwiek sposób wyjdzie on z więzienia, ileż nienawiści musiało się w nim w czasie zamknięcia nagromadzić przeciw temu, z przyczyny którego tam się dostał. Mazarini uwięził go jako człowieka bogatego, dzielnego, sławnego, kochanka kobiet, postrach mężczyzn, żeby wymazać z jego życia najpiękniejsze lata; przebywanie bowiem w więzieniu to nie życie! Tymczasem więc Mazarini podwajał czujność w stosunku do księcia. Tylko że był w tym podobny do skąpca z bajki, który nie mógł usnąć przy swoim skarbie. Wieleż to razy zrywał się, śniąc, że mu wykradziono księcia de Beaufort. Zasięgał więc o nim informacji i za każdym razem, kiedy to czynił, słyszał z bólem, że więzień gra, pije, śpiewa, co było czymś niezwykłym; ale zawsze, ilekroć gra, pije czy śpiewa, przerywa nagle zabawę i zaklina się, że Mazarini drogo zapłaci mu za te wszystkie przyjemności, które musi urządzać sobie w Vincennes. Podobne myśli bardzo trapiły ministra w czasie snu. Toteż kiedy o siódmej rano do pokoju wszedł Bernouin budzić go, pierwszym słowem kardynała było: — I cóż tam? Czy może książę de Beaufort uciekł z Vincennes? — Nie sądzę, monsignore — odrzekł Bernouin, którego nigdy nie opuszczał urzędowy spokój. — W każdym razie wasza eminencja będzie miał wiadomości, ponieważ chorąży La Ramee, po którego dziś rano posyłano do Vincennes, jest tutaj i oczekuje na rozkazy. — Niech wejdzie! — I Mazarini jął gładzić poduszki, aby móc przyjąć przybyłego siedząc w łóżku. Oficer wszedł. Był to wysoki i gruby mężczyzna, pucołowaty, o przyje- mnej powierzchowności. Postawa jego wyrażała spokój, co zaniepokoiło Mazariniego. — Ten hultaj wygląda na zupełnie głupiego — zamruczał do siebie. Chorąży stał w milczeniu przy drzwiach