Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Zastanawiam się, jak skończymy - oznajmił któregoś dnia. - Ma pan na myśli zmierzch Zachodu? - Zmierzch? To dla niego chleb z masłem. Nie, miałem na myśli ludzi, którzy biorą pióro do ręki. Trzeci maszynopis w ciągu tygodnia, jeden poświęcony prawu bizantyjskiemu, drugi - Finis Austria, a trzeci - sonetom Baffa. Są to, jak mniemam, tematy bardzo odległe. - Też tak sądzę. - No dobrze, a co powiedzieć na to, że we wszystkich trzech pojawia się Pożądanie i przedmiot Miłości? To moda. Rozumiem od biedy, że Baffo, ale co ma tu do rzeczy prawo bizantyjskie?... - Trafiły więc do kosza. - Ależ nie, te prace zostały w całości sfinansowane przez Krajową Radę do Spraw Nauki, a zresztą nie są wcale najgorsze. Co najwyżej zaproszę tych trzech autorów i spytam, czy mogliby wykreślić odpowiednie fragmenty. Oni też mogliby się ośmieszyć. - A co może być przedmiotem miłości w prawie bizantyjskim? - Och, wszystko można jakoś przemycić. Naturalnie, chociaż w prawie bizantyjskim był przedmiot miłości, nie jest on tym samym, o którym mówi ten tutaj. Nigdy nie jest tym samym. - Jakim tym samym? - Takim, jak się sądzi. Pewnego razu, miałem wtedy pięć albo sześć lat, śniło mi się, że jestem posiadaczem trąbki. Złoconej. Wie pan, jeden z tych snów, kiedy człowiekowi wydaje się, że miód krąży mu w żyłach, coś jakby nocna zmaza, jaka zdarza się niewinnym chłopcom. Chyba nigdy nie byłem równie szczęśliwy. Już nigdy. Naturalnie po przebudzeniu zdałem sobie sprawę, że nie mam żadnej trąbki i zacząłem płakać jak bóbr. Płakałem do wieczora. Doprawdy świat przedwojenny był światem ubogim, musiało to być w trzydziestym ósmym. Gdybym dzisiaj miał syna i zobaczył, że jest taki zrozpaczony, powiedziałbym mu: idziemy, kupię ci trąbkę - chodziło o zabawkę, żaden wydatek. Moim bliskim nie przyszło to nawet do głowy. W owych czasach zakupy były sprawą poważną, a równie poważną dbałość o takie wychowywanie dzieci, by nie dostawały wszystkiego, czego zapragną. Nie lubię kapuśniaku, mówiłem, i była to, mój Boże, prawda, po prostu budził moje obrzydzenie. Ani mowy, żeby powiedzieli: no trudno, nie jedz, weź się za drugie danie (nie byliśmy wcale biedni, jedliśmy dwa dania i owoce). Nie, mój panie, zjada się wszystko, co przed tobą postawią. Już raczej, szukając rozwiązania kompromisowego, babcia wybierała mi z talerza kapustę, wiórek po wiórku, skrawek po skrawku, i tak oczyszczoną zupę, jeszcze obrzydliwszą niż poprzednio, musiałem już zjeść, a i tak ojciec wcale nie pochwalał tego ustępstwa. - Ale co z trąbką? Spojrzał na mnie z wahaniem. - Dlaczego tak interesuje pana ta trąbka? - Wcale mnie nie interesuje. Sam pan wspomniał o trąbce w związku z przedmiotem miłości, który nie jest tym właściwym przedmiotem... - Trąbka... Tego wieczoru mieli przyjechać wujostwo z ...; nie mieli dzieci i byłem ich ukochanym siostrzeńcem. Zobaczyli, że tak szlocham nad urojoną trąbką, oznajmili, że zajmą się sprawą, następnego dnia pójdziemy do UPIM, gdzie jest cały dział z zabawkami, istny cud, znajdziemy upragnioną trąbkę. Przez całą noc nie zmrużyłem oka i przez całe następne przedpołudnie nie mogłem znaleźć sobie miejsca. W południe poszliśmy do UPIM i ujrzeliśmy co najmniej trzy rodzaje trąbek; blaszane zabawki - ale mnie wydawały się instrumentami z tajemniczej zatoki. Był tam wojskowy kornet, puzon z suwakiem i pseudotrąbka, wprawdzie z ustnikiem i złota, ale klawisze miała jak saksofon. Nie wiedziałem, którą wybrać, i być może zbytnio z tym marudziłem. Chciałem mieć je wszystkie, a robiłem wrażenie, jakbym nie chciał żadnej. Zdaje mi się, że w tym czasie wujostwo oglądali cennik. Nie byli skąpcami, ale miałem wrażenie, że uznali za przystępniejszy flet z bakelitu, cały czarny, ze srebrnymi klawiszami. Czy nie wolałbyś tego? - spytali. Spróbowałem zagrać, brzmiał nie najgorzej, wmawiałem sobie, że jest piękny, ale w gruncie rzeczy doszedłem do wniosku, że wujostwo wolą kupić flet, gdyż jest tańszy, trąbka musiała kosztować majątek i nie mogłem wymagać od nich takiego poświęcenia. Zawsze uczono mnie, że kiedy dostaję coś, co mi się podoba, winienem powiedzieć nie, dziękuję, i to nie wystarczy raz, nie można bowiem powiedzieć nie, dziękuję, i natychmiast wyciągnąć rękę, ale trzeba poczekać, aż ofiarodawca zacznie nalegać, powie: ależ bardzo cię proszę. Dopiero wtedy dobrze wychowany chłopczyk ustępuje. Powiedziałem więc, że może nie chcę trąbki, że może podoba mi się też flecik, jeśli oni wolą flecik. I przyglądałem się im spod oka, mając nadzieję, że będą nalegać. Nie nalegali, niechaj Bóg przyjmie ich na swe łono. Byli szczęśliwi, że kupili mi flet, skoro, oświadczyli, ja go wolę. Było już za późno, żeby się wycofać. Dostałem flet. Spojrzał na mnie podejrzliwie. - Chciałby pan zapytać, czy nadal gram na trąbce? - Nie - odparłem. - Chcę wiedzieć, co było przedmiotem miłości