Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Były inne miejsca na świecie, które wolałbym zobaczyć przed śmiercią. Zawsze chciałem zwiedzić Brugię lub ujrzeć wspaniały widok na morze, jaki rozciąga się z greckiej wyspy Santoryn. Jechaliśmy jakiś czas wzdłuż Kanału Dunajskiego, w którym powoli płynęła brunatna woda. W zasięgu wzroku nie było żadnej łodzi, co uznałem za nieco dziwne. Ubrani w same spodnie wędkarze stali na brzegu, a obok nich przejeżdżali rowerzyści. Środek lata w Wiedniu. Jesse wyjaśnił mi, że od jakiegoś czasu panuje tutaj susza - dzień w dzień żar lał się z nieba i nic nie zapowiadało deszczu. Drzewa zdawały się schnąć w oczach, a trawa nawet w pobliżu wody była brązowożółta. Z samochodowego radia doszły nas anglojęzyczne wiadomości, w których komentator opisywał z detalami okropności jugosłowiańskiej wojny; tysiące zabitych, ranni i obozy koncentracyjne, a nikt nie ma pomysłu, jak to wszystko przerwać. Kiedy tylko dziennik się skończył, Jesse wyłączył radio. - Możesz mi uchylić rąbka tajemnicy na temat naszej wyprawy, czy muszę czekać, aż znajdziemy się na miejscu? Puściłem jego pytanie mimo uszu, nie przestając rozglądać się wokół. Jak mogłem cokolwiek wytłumaczyć, skoro sam ledwo to pojmowałem? A właściwie - niczego nie rozumiałem. Przez kilka minut jechaliśmy autostradą, po czym skręciliśmy w wąską, krętą drogę graniczącą z gigantyczną rafinerią ropy naftowej oraz szarymi blokami magazynów. Znowu boczne drogi, a przy nich tablice ogłoszeniowe zachwalające w obcych językach znane produkty. Można tu było kupić napoje pomarańczowe, a także rajstopy oraz długopisy Bic. Chciałem znaleźć się w domu i oglądać te przedmioty reklamowane w moim własnym języku. Pragnąłem być u siebie, a nie tutaj, pomiędzy składami, przed którymi stały rosyjskie i bułgarskie samochody ciężarowe z tablicami rejestracyjnymi opisanymi cyrylicą. - Oni naprawdę są ze Wschodu, co? Zwolniliśmy, kolebiąc się na wybojach, a potem stanęliśmy. Jesse wziął ode mnie plan i zaczął sprawdzać, gdzie jesteśmy. - Powinniśmy być niemal na miejscu. Jeszcze kawałek tą drogą. Ruszyliśmy więc i nagle, zanim Jesse to potwierdził, zrozumiałem, że dotarliśmy do celu. - To tutaj. Zatrzymaj samochód po drugiej stronie pętli. Cmentarz znajduje się na wzgórzu. Zaparkowaliśmy i wysiedliśmy z auta. Po lewej stronie wznosił się ogromny magazyn z powybijanymi oknami i wielkimi dźwigami od frontu, wspierającymi się na kamiennej ostrodze kanału, a sponad krawędzi nabrzeża wyglądał czarny dach nadbudówki barki rzecznej. - W górę, tymi schodami. Nie poruszył się nawet. - Skąd wiesz, Wyatt? - Austria jest katolickim krajem. Jeżeli więc jesteś katolikiem i popełnisz samobójstwo, prawo kościelne odmawia ci pochówku w poświęconej ziemi. Władze miasta ulokowały tutaj to cmentarzysko z dwóch powodów: po pierwsze, musieli gdzieś grzebać tych, co targnęli się na własne życie, a po drugie, podczas budowy kanału wielu robotników utonęło lub w inny sposób zginęło przy pracy, zatem w pobliżu potrzebny był cmentarz. Nie pytając mnie, skąd znam te wszystkie fakty, Jesse począł się wspinać wąskimi schodami. U kresu wędrówki ujrzeliśmy kamienny budynek w kształcie ula - była to kaplica cmentarna. Światło włączało się na zewnętrznej ścianie; po zapaleniu go dostrzegliśmy w środku, za kutą, ornamentową i zamkniętą kratą, mały, ustrojony kwiatami ołtarz z jedną świecą płonącą w jego centrum. Kto przychodził tu codziennie z samego rana, by wymienić świeczkę? Kolejne schodki prowadziły ku wysokiej do pasa cementowej ścianie, ozdobionej napisem z grubych, dużych liter: FRIEDHOF DER NAMENLOSEN. Po drugiej stronie muru znajdowała się może setka grobów. Niemal wszystkie miały identyczne metalowe krzyże wbite u szczytów ziemnych garbów. U stóp każdego tkwiła prostokątna plakietka, podobna do miniaturowej tablicy szkolnej czekającej, by wypełnić ją jakąś treścią; jednak tylko na niewielu spośród nich były wykaligrafowane na biało ręcznym pismem nazwiska oraz daty. Reszta pozostała nie opisana. Na wszystkich grobach znajdowało się zadziwiająco dużo kwiatów i wieńców. Uderzyła mnie myśl, iż wielu ludzi przychodzi tutaj, by spłacić swoistą daninę anonimowym zmarłym. Co ich do tego skłania? Ktoś doglądał kaplicy, ktoś inny przynosił bukiety świeżych kwiatów. A może był to czyjś obowiązek? Czy Wiedeń składa w ten sposób hołd tym umarłym, o których nikt inny się nie troszczy? Czy też była to zwykła cześć i szacunek okazywane przez jakichś dobrych ludzi? Miałem nadzieję, iż tak właśnie było. W kilku punktach wznosiły się grubo ciosane kamienie z wyrytymi nazwiskami, datami oraz przyczyną śmierci, lecz stanowiły niezmierną rzadkość, sprawiając jednocześnie wrażenie, iż znalazły się zupełnie przypadkiem wśród reszty skromnych, metalowych krzyży. Podszedłem do jednego z anonimowych grobowi patrząc na Jesse’ego, oparłem na nim dłoń. - Tu leży mężczyzna. Nazywał się Thomas Widhalm. W 1929 roku popełnił samobójstwo, skacząc do Dunaju. Jego ciało wypłynęło, jak wiele innych, dokładnie naprzeciwko cmentarza, przy tym ostrym skrawku lądu oddzielającym rzekę od kanału. Pochodził z Oggau, a przyjechał do Wiednia studiować medycynę; stanowił chlubę rodziny