Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- On ich nie potrzebuje - wyjaśniłem w końcu, bo wyszło na to, że muszę. - Przyjdzie ktoś i sobie weźmie. - Znów zaczy- nałem odczuwać, że ubieranie myśli w słowa, zanim zdołam je z siebie wyrzucić, jest tak samo męczące jak spacer pod górkę. Mika rzucił mi Spojrzenie i zaczął zawracać. Ale odwrócił się z powrotem, bo ciekawość przeważyła w końcu nad zniecier- pliwieniem. Pogrzebał w stercie ubrań i znalazł długi czerwony szalik, który natychmiast owinął sobie wokół szyi. Ja podnio- słem zielonobrązowy sweter, który wylądował tuż pod moimi stopami, i wciągnąłem go na podartą koszulę. Był przyjemny - ciężki i ciepły. W powietrzu czuć już było wilgotny chłód. Kie- dy ruszyliśmy ulicą, Mika odezwał się: - To było najdziwniejsze pieprzone piętnaście minut w moim życiu, od tamtego dnia, kiedy zniknąłeś na Popielniku. - Odchrząknął lekko, nadal próbując strząsnąć z siebie to wra- żenie, że jest głuchy, ślepy i niewidzialny. - Mogłoby być gorzej. Popatrzył na mnie pytająco. - Mógłbyś się tak czuć przez cały czas. - Musnąłem dłonią przylepkę za uchem. Przez chwilę wyraźnie nie rozumiał. Potem zapytał: t, - Jak się spisuje to świństwo, które dostałeś od DeAtha? , - Spisuje się - odparłem. - Całkiem przyzwoicie. ,» Pokiwał głową bez uśmiechu. - A co z tym twoim kuzynkiem-świrkiem...? - Strzepnął końcem czerwonego szalika. - Zrobi w końcu tę robotę czy nie? - Chyba zrobi. - Westchnąłem i poczułem, jak spada ze mnie ogromny ciężar, kiedy zdałem sobie sprawę, że najtrud- niejsza część zadania już poza mną: zdołałem się do niego do- stać. - Muszę tu jeszcze do niego wrócić za kilka dni. - Zawa- hałem się przez chwilę. - Nie rozpowiadaj, że to świr. Kiwnął głową. - Co jest w tej siatce, którą ci dał? • Pomacałem się po kieszeni. - Nie mogę ci powiedzieć. Był wyraźnie zaintrygowany, ale tylko wzruszył ramionami. - W porządku. Na ulicy połowa z tego, co człowiek wie, to i tak tylko ka- wałki układanki z brakującymi elementami. Do stacji metra doszliśmy, gawędząc o pogodzie. - Wracasz do klubu? - zapytał, kiedy wsiedliśmy razem, a czekający nas przejazd wyssał z myśli ostatnie wspomnienia o Martwym Oku. - Dzisiaj nie. - Nie byłem pewien, czy jeszcze kiedykol- wiek zobaczę Argentynę ani też, co jej powiem, jeśli to się jed- nak zdarzy - po tym, co wyjawiłem jej dzisiejszego wieczoru. - A, tak. - Uśmiechnął się chytrze. - Zapomniałem. Czeka tam na ciebie jakieś rozgrzane ciałko. - Uśmiech zrobił się znacznie szerszy, kiedy pojazd z westchnieniem wtoczył się na stację. - Na mnie też. - Zasalutował na pożegnanie i pogwizdu- jąc, ruszył po peronie. 23 Ciocia jest chora. - Kiedy wszedłem do domu, Jiro siedział na schodach z twarzą wspartą na dłoniach, z podkrążonymi oczyma i mrocznymi myślami w głowie. Stanąłem jak wryty, a w głowie zawirowały mi myśli o zatruciu albo biokontaminacji. - Gdzie ona jest? W szpitalu? - Elnear wyglądała całkiem w porządku, kiedy wychodziłem z nią z biura - zmęczona i przy- gnębiona, ale przecież to nic dziwnego. Patrzyłem nawet, jak wsiada do prywatnego, dobrze zabezpieczonego modu, który przywiózł ją prosto tutaj. Jiro potrząsnął głową przecząco. - Jest w swoim pokoju. Chyba śpi. Zemdlała albo coś w tym rodzaju, kiedy wróciła do domu. Charon przysłał do niej naszych medyków; powiedzieli, że to z powodu tego całego... - urwał. - No wiesz, tego, co się stało. I dlatego, że jest stara. Coś tam jej dali. Musi odpocząć. Pokiwałem głową z wielką ulgą. Ale jeżeli Elnear przed- tem była do tego stopnia przygnębiona, ja nie poprawię jej na- stroju. - Dzięki - rzuciłem i minąłem go, idąc na górę. Naraz przy- stanąłem i obejrzałem się. - Czy jest tu twoja matka? Wykręcił się cały, żeby spojrzeć wprost na mnie. - Czemu pytasz? - zapytał odrobinę za głośno. - Tak tylko. - Wzruszyłem ramionami z udaną obojętno- ścią i ruszyłem do swojego pokoju. A tam stanąłem ogarnięty zmęczeniem, zapatrzony w widok za oknem, i rozluźniłem mię- śnie obolałej ręki. Może jutro zdołam ją gdzieś porządnie pod- leczyć, tak jak mi kazał Aspen. Wciąż jeszcze zapominałem, że teraz mam konto kredytowe, które pomoże mi załatwić wszyst- ko, co mi się nie podoba. Kiedy tak stałem wpatrzony w ciem- ność, zaczęło padać. Tutaj zawsze padało tylko nocą. TaMingo- wie bez trudu radzili sobie ze wszystkim. Usłyszałem, jak do pokoju wchodzi Jiro; spodziewałem się go prędzej czy później. Ten mrok w głowie nie był spowodowa- ny chorobą Elnear, musiało chodzić o coś innego