Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pomimo tego próbowałam jednak rozmawiać z Januszem na temat dalszej przyszłości. Powiedziałam mu, że przez całe życie muzykantem być nie może, nie mając fachu. Na to on mi odpowie- dział, że nie jest muzykantem, tylko muzykiem, a wielcy muzycy zawsze mieli nędzę, zanim się na nich świat nie poznał. – Ale ty – powiedziałam do niego – chyba nędzy nie masz? Tylko matka twoja tyra ponad siły. Moje zdrowie jest w rozsypce i już na tak długo mi nie wystarczy. Mówię to, bo „Rybał- ci 63” chleba ci nie dadzą. 141 – Mamusia znowu swoje – odpowiedział mi Januszek – mamusia znów z tą samą melodią jak stary patefon. A czy ja nie myślę, żeby się odmieniło? Za bilety się pobiera, organizacja i Pęcicki pieniądze robią, a dla nas co? Dla nas po dwieście za wieczór, tyle co dla szatniarza, który tylko kapot pilnuje. – Wygadałeś się, synku – powiedziałam – i to wcale o tobie dobrze nie świadczy, że ja te pieniądze bardzo rzadko oglądam. – Zgadza się – powiada Januszek – bowiem to postanowione zostało dopiero niedawno. I myślę tu jeszcze głośno, za co niby mamusi muszę płacić. Za jedzenie to prawie nic, gdyż i tak po większej części jestem na fabrycznym, najwyżej za doniesienie i za ogólne staranie. Podług mnie, przy tych warunkach mieszkalnych, ten góral na miesiąc zupełnie wystarczy. Zbladłam, pogrzebacz, którym poprawiałam ogień w kuchni, zamiast spaść na głowę syna, wypadł mi z ręki na podłogę. To ja dla niego wszystko, myślałam, całe oszczędności finan- sowe i całe moje życie, a on tak? Żadnej miłości, tylko same wyrachowanie i zimna kalkula- cja. Był późny wieczór, świat okrywała mroźna i księżycowa noc. Gdzieś niedaleko wył pies, a drzewa wyciągały do nieba swoje oszroniałe gałęzie. Już tak pod wiosnę nastąpiło coś, co w pierwszej chwili zdawało się być po mojej myśli. Rozsypali się nagle „Rybałci 63”. Nadszedł bowiem od władzy zakaz gry i denerwowania ludzi muzyką. Widać skargi dotarły jednak, gdzie trzeba, ktoś pismo w wolnej chwili prze- czytał i wyraził się o „Rybałtach 63” odmownie. Pęcicki szybko zespół rozwiązał i cała szóst- ka grajków, nie mówiąc o Wątrobiaku, znalazła się na lodzie. Dla mnie to wszystko wyglądało podejrzanie. To Wątrobiak przecież rządził „Rybałtami”, a „Rybałci” rządzili Pęcickim. A kto by taki numer wytrzymał na jego miejscu? Może to więc on sam załatwił ten rozkaz o odmowie gry? Tak z gruszki ni z pietruszki rozwiązać ich bo- wiem nie mógł, bo sam „Rybałtów” założył. Mówiąc o tym, być może robię pomyłkę, ale ledwie trochę czasu minęło, Pęcicki z nowych ludzi zakłada zespół muzyki starożytnej, wy- grywający tanga i walce oraz opowiadający przy tym różne wiersze o miłości. Sześciu „Rybałtów 63”, w tym jeden całkiem nowy w miejsce Trębackiego, dodając do te- go Wątrobiaka, przebywało teraz na wolności i to przeważnie w moim mieszkaniu. Rano to ich jeszcze nie było, ale jak tylko poszłam do roboty, zaraz w domu robiło się pełno. Kuchnia już im nie wystarczała, więc urzędowali także w pokoju, rujnując mi cały porządek. Zwróci- łam się zatem do Januszka takimi słowami: – Długo to jeszcze, synu, takiego bajziu w tym domu, takiego rozgajdziajstwa i nieróbstwa w całej rozciągłości? Mówiłam, nie zadawaj się z Wątrobiakiem, bo to ci bokiem wyjdzie. Przez niego rozwiązali twoich „Rybałtów 63”. Chyba ślepy jesteś, jak tego nie widzisz. Ale mnie nie o muzykę się rozchodzi. Pytam, kiedy pójdziesz do roboty, jak inni ludzie? – Co do tego – odpowiedział Januszek pomijając najważniejsze zapytanie – wcale nie jest przewidziane, że już koniec. A Pęcicki to jeszcze nie cały świat, chociaż łajza. My do swoje- go dojdziemy i nikt nam tego nie zabroni. – Synku – mówię – a czy ty nie bierzesz pod swoją uwagę, że mnie też już potrzebne jest ludzkie staranie przy moim zdrowiu? To wstyd być na utrzymaniu, mając już lata do pracy. I do tego jeszcze cała ta banda, jakby nie było już innego miejsca? Na to on koszulę jednym ruchem ściąga i goły do pasa, pokazując na ledwo co widoczne żebra, mówi: – Oto jak się upasłem na mamusinym chlebie, oto jakie mnie szczęście spotkało. A ubra- nia, to chyba sobie sam kupuję, co przy moim fachu jest droższe niż wszystko inne. Przed oczami raz czarne, raz świetliste plamy zaczynają mi latać, w gardle mam sucho, a całe moje ciało trzęsie się i dygocze. 142 – Gadzie ty jeden straszny – mówię do niego – czy ty wiesz chociaż, co do mnie powie- działeś? Jak twój język parszywy mógł takie słowa wymówić i nie zamienić się w kamień? A on, jakby mu jeszcze tego było mało, powiada: – Ja tam się na świat nie prosiłem. – Zabiję – odezwałam się wtedy. – Zabiję ciebie i siebie, i każdego jednego, który ten próg przekroczy. I nie patrząc już na nic i nie całkiem już wiedząc, co się ze mną dzieje, zaczęłam rozbijać wszystko dookoła, przewalać krzesła, tłuc garnki i talerze. Janusz zgłupiał zupełnie i stał bez ruchu z koszulą w ręku. Dopiero jak mu pod nogi pu- ściłam gar z gorącą wodą, rzucił się na mnie i powlókł do pokoju. A ja gryzłam go, kopałam, wyłam jak zwierzę. W pokoju cisnął mnie twarzą na łóżko, potem usiadł na mnie i wykręcił mi ręce do tyłu. Ja krzyczałam dalej, ale później odczuwając brak powietrza i coraz większy ból wykręconych rąk, znów zaczęłam trząść się i płakać. On odczekał jeszcze chwilę, aż roz- płakałam się na dobre, zlazł na podłogę i mówi: – Jeszcze jeden taki numer, a pójdziesz do wariatkowa. Nogi mam poparzone, a w kuchni to jakby bomba wybuchła. Nie wiedziałam, czy żyję, czy umarłam, czy to wszystko mi się śni, czy odbywa naprawdę. Nie schodziłam z łóżka, nie rozbierałam się, tylko dalej tak leżałam, to zasypiając, to znów budząc się i płacząc. W pokoju było ciemno, potem również zagasło światło w kuchni. Za- snęłam znów, a kiedy obudziłam się, odczułam pragnienie napicia się wody i pójścia na dwór. Wstałam i nie zapalając światła udałam się do wyjścia. W kuchni, bo noc była deszczowa i ciemna, potknęłam się o przewalone krzesło i upadłam na potłuczone skorupy od talerzy. Ja- nuszek obudził się, powiedział brzydkie słowo i przekręcił na drugi bok. Do drzwi podeszłam na pamięć. Otwarłam zasuwę i wyszłam na dwór. Tu przystanęłam na chwilę, żeby nałapać się świeżego powietrza