Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Gdy skurcz minął, opłukała usta wodą, próbując przezwyciężyć mdłości. Sklęła w myślach Tejmura, który był na tyle głupi, żeby odesłać przyjaciół. Idiota! - miała ochotę wrzasnąć. Idiotyzm. Gdy jest się otoczonym wrogami z prawa, lewa i środka... Czy kiedykolwiek przeszkadzało mi w kochaniu się to, że inni są obok? Byle drzwi były zamknięte... Oparła się o zbiornik, była gotowa przyjąć swoje przeznaczenie. - Najpierw jedziemy do Klubu Francuskiego - powiedział. - Wyciągniesz resztę materiałów i dasz je mnie. Jasne? - Tak. Rozumiem. 107 - Od teraz pracujesz dla nas. Tajnie. Będziesz dla nas pracować. Zgoda? - A mam jakiś wybór? - Tak. Możesz umrzeć. W brzydki sposób. - Usta mężczyzny zrobiły się jeszcze węższe, a oczy przypominały teraz oczy płaza. - Po twojej śmierci ktoś zajmie się dzieckiem zwanym Jassar Bialik. Zbladła. - Aha, dobrze! Zatem pamiętasz swojego synka, który mieszka z rodziną twego wuja przy ulicy Flower Merchants w Bejrucie? - Mężczyzna wpatrywał się w nią, żądając odpowiedzi. - Pamiętasz? - Tak, tak, oczywiście - wykrztusiła. Oni nie mogą wiedzieć o moim ukochanym Jassarze, nawet mój mąż nie wie... .- Co się stało z ojcem chłopca? - Zzzostał... został zabity. - Gdzie? - Na... na Wzgórzach Golan. - To smutne. Stracić młodego męża w kilka miesięcy po ślubie - zadrwił mężczyzna. - Ile miałaś wtedy lat? - Sie... siedemnaście. - Pamięć cię nie zawodzi. Dobrze. Jeśli wybierzesz pracę dla nas, ty, twój syn, wujek i jego rodzina będziecie bezpieczni. Jeśli nie będziesz absolutnie posłuszna albo jeśli spróbujesz nas zdradzić czy popełnić samobójstwo, chłopczyk Jassar przestanie być mężczyzną i straci wzrok. Jasne? Bezradnie skinęła głową. Jej twarz miała kolor popiołu. - Gdybyśmy zginęli, inni dopilnują, abyśmy zostali pomszczeni. Nie miej co do tego wątpliwości. A teraz, co wybrałaś? - Będę wam służyć. - Zapewnię synkowi bezpieczeństwo i zostanę pomszczona, ale jak, jak mam to zrobić? - dodała w myślach. - Dobrze. Na oczy, jaja i fiuta twojego syna, będziesz nam służyć? 108 - Tak. Pr... proszę-, kim... komu mam służyć? Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Bez wesołości. - Nigdy o to nie pytaj ani nie próbuj tego odkryć. Powiemy ci, gdy to będzie konieczne. Konieczne. Jasne? - Tak. Mężczyzna odłączył tłumik i schował go razem z bronią do kieszeni. - Chcemy dowiedzieć się natychmiast, kiedy wróci Francuz lub Lochart. Ty się tego dowiesz, a także tego, ile oni mają helikopterów tu, w Teheranie, i gdzie jeszcze. Jasne? - Tak. Jak mam się z wami skontaktować? - Dostaniesz numer telefonu. - Oczy zmrużyły się jeszcze bardziej. - Tylko ty możesz go znać. Jasne? - Tak. - Gdzie mieszka Robert Armstrong? Robert Armstrong? - Nie wiem. - W jej głowie zabrzmiał ostrzegawczy dzwonek. Mówiło się, że Armstrong jest wyszkolonym zabójcą zatrudnianym przez MI6. - Kim jest George Talbot? - Talbot? Urzędnikiem ambasady brytyjskiej. - Jakim urzędnikiem? Czym się zajmuje? - Nie wiem. Po prostu urzędnikiem. - Czy któryś z nich jest twoim kochankiem? - Nie. Oni... oni wpadają czasem do Klubu Francuskiego. Znajomi. - Zostaniesz kochanką Armstronga. Jasne? - Ja... spróbuję. - Masz dwa tygodnie. Gdzie jest żona Locharta? - Myślę... myślę, że w domu rodziny Bakrawana, przy bazarze. - Upewnij się. I zdobądź klucz do drzwi frontowych. - Mężczyzna dostrzegł wyraz jej twarzy i skrył rozbawienie. Jeśli masz jakieś skrupuły, nic nie szkodzi, pomyślał. Wkrótce nawet zjedzenie gówna sprawi ci przyjemność, jeśli tylko tego zapragniemy. - Wkładaj palto, idziemy od razu. 109 Czując, że uginają się pod nią nogi, przeszła przez sypialnię, kierując się w stronę drzwi wyjściowych. - Poczekaj! - Mężczyzna wrzucił jej rzeczy z powrotem do torebki, a potem, tknięty nagłą myślą, owinął byle jak to, co leżało na poduszce, w jedną z jej jednorazowych chusteczek i także włożył do torebki. - Żeby przypominało ci o obowiązku posłuszeństwa. - Nie, proszę. - Z jej oczu trysnęły łzy. - Nie mogę... nie to. Mężczyzna wcisnął jej torebkę do ręki. - Więc pozbądź się tego. Zrozpaczona poczłapała z powrotem do łazienki i wrzuciła zawiniątko do ubikacji. Zwymiotowała jeszcze gwałtowniej niż przedtem. - Pospiesz się! Gdy mogła już ustać na nogach, zwróciła się do mężczyzny: - Gdy inni... gdy wrócą i znajdą... jeśli mnie tu nie będzie... będą wiedzieli... wiedzieli, że należę do tych, którzy to zrobili i... - Oczywiście. Uważasz nas za głupców? Myślisz, że działamy sami? W chwili gdy ci czterej wrócą, będą martwi, a mieszkanie podpalone. W MIESZKANIU McIVERA, 16:20. Ross powiedział: - Nie wiem, panie Gavallan, niewiele pamiętam od chwili, gdy zostawiłem Azadeh na wzgórzu i zszedłem do bazy, aż mniej więcej do momentu, gdy dotarliśmy tutaj. - Miał na sobie jedną z koszul mundurowych Pettikina, czarny sweter, czarne spodnie i czarne buty. Był czysty i ogolony, jednak jego twarz zdradzała krańcowe wyczerpanie. - Ale przedtem wszystko przebiegało tak jak... jak panu powiedziałem. - Straszne - stwierdził Gavallan. - Bogu niech będą dzięki za pana, kapitanie. Gdyby nie pan, inni byliby już martwi. Bez pana przepadliby. Napijmy się, jest tak cholernie zimno. Mamy trochę whisky. - Skinął na Pettikina. - Charlie? 110 Pettikin podszedł do kredensu. - Jasne, Andy. - Ja nie, dziękuję, panie NcIver - powiedział Ross. - A ja obawiam się, że tak, choć słońce nie zeszło jeszcze nad reję - oświadczył NcIver. - Ja też - dodał Gavallan. Obaj dotarli tu niedawno