Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ani wuj, ani ciotka Mary Ros nie byli obecni na uroczysto[ci. Otrzymawszy zaproszenie, odpowiedzieli, |e z |alem musz odmówi. Nie wzbudzili zreszt t odmow niczyjego zdziwienia ani |alu. MacPhail i jego matka nie odezwali si nawet sBowem, co wszyscy przyjli z ulg. Pani Golden przygotowaBa smakowite potrawy na obiad weselny. Milesowi udaBo si zdoby póB tuzina butelek do[ przyzwoitego szampana. Pani Golden najBa jeszcze sze[ dziewczt z okolicznych wsi do pomocy przy uroczysto[ci. Dwie z nich miaBy pozosta w Kildrummy jako staBa sBu|ba. Dobrze si skBada, pomy[laB Tysen, usByszawszy o tym. Mo|e wreszcie bd miaB jakie[ czyste koszule. Wielebny i jego mBoda |ona, pani Sherbrooke, mieli pozosta w zamku Kildrummy do poBowy wrze[nia, czyli jeszcze okoBo dwóch tygodni. Na weselu pojawiBa si jeszcze jedna osoba, Donald MacCray, prawnik z Edynburga, który od zawsze reprezentowaB interesy lordów Barthwick. Podczas wesela MacCray nie chciaB nikomu zawraca gBowy formalno[ciami, wic powiedziaB tylko do Ty-sena: - Nie ma si pan czym martwi. Okazuje si bowiem, |e sir Lyon nigdy nie byB prawnym opiekunem paDskiej |ony. SkBamaB w tej kwestii. Co si za[ tyczy paDskiego kBamstewka, eee... czy mo|e raczej pewnej nie[cisBo[ci, caBkowicie si potwierdziBo. Pózniej, za ka|dym razem, kiedy Tysen spojrzaB na MacCraya, ten piB szampana i wpatrywaB si z uwag w Gweneth Fordyce. Meggie szepnBa zanie- 231 pokojona do ojca, |e jego prawnik wypiB chyba sam caB butelk szampana. Póznym wieczorem Meggie uszcz[liwiona weszBa za ojcem i Mary Ros do wielkiej sypialni pana domu. MówiBa bez przerwy, ledwie Bapic oddech i [miaBa si wci| gBo[no. - Zdaje si, |e twoja ciotka Sinjun daBa ci odrobin szampana, prawda, Meggie? - No tak, tatku, tylko troszeczk. Paskudny napój i to chyba po nim nie mog przesta mówi. -U[miechnBa si rado[nie i objBa Mary Ros. - Dobrze nam bdzie razem. O nic si nie martw, Mary Ros. Max i Leo zgadzaj si ze mn, |e powinna[ jak najszybciej pojecha z nami do domu. Mo|e porozmawiamy teraz o twoich nowych obowizkach pani domu i |ony mego taty? Meggie usiadBa po turecku na [rodku wielkiego Bo|a i u[miechaBa si wesoBo do mBodej pary. Tysen nie wiedziaB, co ma powiedzie. Mary Ros te| oniemiaBa. Oboje czuli si zobligowani, by co[ odpowiedzie i ju| otwierali usta, kiedy usByszeli pukanie do drzwi. -Tak? Do [rodka zajrzaBa Gweneth Fordyce. - Och, Meggie, najdro|sza, tu jeste[. Wszdzie ci szukaBam. Bardzo potrzebuj twojej pomocy