Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Lisa Holgersson zachowywała się dziwnie biernie, tak jakby nie była w stanie powtórzyć tego, co mówiła tydzień wcześniej. Może policjant ma do przekazania w swoim życiu określoną liczbę wiadomości o śmierci, myślał Wallander. W takim razie ja już doszedłem do tej granicy. Nie da się jej przesunąć. Czuli się, jak gdyby uczestniczyli w makabrycznym przedstawieniu. Nierzeczywista oprawa: trio akordeonowe, sala przyjęć w pensjonacie, zapach jedzenia dochodzący z kuchni. Grupki ludzi, oczekiwanie. I nagle na podwórze zajeżdża policyjny radiowóz. Poczuł ulgę, kiedy wreszcie mógł odjechać do Nybrostran-du. Lisa Holgersson wróciła do Ystadu. Wallander wiele razy rozmawiał z Hanssonem przez telefon. Nic szczególnego się tam nie wydarzyło. Hansson zdążył się dowiedzieć, że fotograf, Rolf Haag, nie miał rodziny. Martinsson złożył wizytę w domu opieki, gdzie przebywał leciwy ojciec Haaga. Wiadomość o śmierci syna przekazała siostra oddziałowa, po uprzednim zapewnieniu Martinssona, że starzec już dawno zapomniał, że kiedyś miał syna Rolfa, który był fotografem. Nyberg zorientował się, że nadciąga deszcz. W pośpiechu zarządził rozpięcie plastikowej płachty nad miejscem, gdzie znaleziono ciała, i w tym punkcie plaży, gdzie na pasiastym ręczniku siedział mężczyzna. Kiedy Wallander przyjechał z powrotem, za ogrodzeniem w dalszym ciągu stało dużo gapiów. Krążyli wokół niego dziennikarze, próbując wyciągnąć jakiś komentarz. Ale pokręcił tylko głową i szybko poszedł dalej. Hansson złożył raport, podczas gdy Martinsson wraz z policjantami z Malmó przesłuchiwali ewentualnych świadków z kempingu. Dotychczas nie zgłosił się nikt, kto by zauważył zaparkowany przy bocznej drodze samochód. Jedyne zdjęcie, które zdążył zrobić Rolf Haag, zostało wywołane. Para młoda śmiała się prosto do kamery. Wallander przyglądał się zdjęciu. Przypomniał mu się niewyraźnie jakiś komentarz Nyberga. - Co ty mówiłeś? - zapytał. - Kiedy staliśmy koło statywu? Zwróciłeś wtedy uwagę, że zdążył zrobić jedno zdjęcie. - A mówiłem coś? - Dodałeś jakiś komentarz. Nyberg się zastanowił. - Mówiłem chyba, że ten psychopata nie lubi szczęśliwych ludzi. - Co miałeś na myśli? - Nie można powiedzieć, żeby Svedberg był człowiekiem kipiącym od radości życia. Ale ci młodzi w rezerwacie. W ich zabawie musiało być mnóstwo radości. Wallander bardziej odgadywał, niż rozumiał myśl Nyberga. Raz jeszcze rzucił okiem na fotografię. Zwrócił ją Nybergowi i skinął na Ann-Britt Hóglund. Usiedli w pustym radiowozie. - Gdzie się podział Thurnberg? - zapytał Wallander. - Dość szybko się stąd zabrał. - Mówił coś? - Nic nie słyszałam. Rozpadało się na dobre. Krople deszczu bębniły w dach. - Były chwile, kiedy nie chciałem dłużej odpowiadać za dochodzenie - przyznał. - Mamy ośmiu nieboszczyków. I nie posunęliśmy się ani o krok do przodu. - Co to zmieni, jeżeli zrzucisz odpowiedzialność na kogoś innego? Zresztą na kogo? - Być może chciałem się jej tylko pozbyć. - Ale zmieniłeś zdanie? -Tak. Już zamierzał powrócić do rozmowy, którą prowadzili, zanim pojechał do Kópingebro, kiedy usłyszał stukanie w szybę. Zjawił się Martinsson. Przemoczony, usiadł na przednim siedzeniu. - Chciałem cię uprzedzić, że jakiś gość złożył na ciebie doniesienie. Wallander patrzył na niego, nie rozumiejąc. - Na mnie? Z jakiego powodu? - Rzekome pobicie. Zatroskany Martinsson drapał się w czoło. - Pamiętasz tego biegacza w rezerwacie? Nilsa Hagrotha? - Nie miał tam nic do roboty. ?«i A - Tak czy owak, złożył doniesienie o pobiciu. Thurnberg się o tym dowiedział i potraktował skargę bardzo poważnie. Wallandera zamurowało. - Chciałem cię tylko uprzedzić - powiedział Martinsson. - Nic poza tym. Deszcz bębnił o szyby. Martinsson się ulotnił. W oddali blask reflektora oświetlał miejsce, gdzie kilka godzin wcześniej zamordowano młodą parę. Była jedenasta wieczorem. 26 Deszcz ustał tuż po dwunastej. Błyskało się daleko, w kierunku Bornholmu. Ale do Skanii burza nie dotarła. Kiedy spadły już ostatnie krople, Wallander wyszedł z kręgu światła i ruszył w stronę brzegu, gdzie panował mrok