Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Bunter p³aka³a ju¿ciæ, jakby jej serce pêka³o z ¿alu. U ka¿dej innej kobiety by³oby to ob³ud¹. Chcia³a oczywiœcie przes³aæ te nowiny za poœrednictwem kablu swemu Winstonowi do Kalkuty, ale z gazet¹ w rêku przekona³em j¹, ¿e okrêt ju¿ od tygodnia znajduje siê na liœcie tych, co powracaj¹ do kraju. Postanowiliœmy tedy czekaæ, a tymczasem mówiliœmy codziennie o tym lubym staruszku, Winstonie. Minê³o takich sto dni, zanim „Szafir” za poœrednictwem pocztowca, spotkanego u ujœcia Kana³u, zawiadomi³, ¿e „wszystko dobrze”. — Pojadê do Dunkierki na jego spotkanie — rzek³a. „Szafir” mia³ ³adunek juty do Dunkierki. Ju¿ciæ wypad³o mi towarzyszyæ tej mi³ej pani w charakterze „inteligentnego przyjaciela”. Nazywa mnie „naszym inteligentnym przyjacielem” po dziœ dzieñ. I zauwa¿y³em, i¿ niektórzy cudzoziemcy spogl¹dali bacznie na mnie, prawdopodobnie szukaj¹c oznak tej inteligencji. Umieœciwszy Mrs. Bunter w przyzwoitym hotelu poszed³em nad wieczorem do doków i jakie¿ by³o moje zdumienie, gdy zobaczy³em, ¿e okrêt stoi ju¿ u pobrze¿a. Albo Johns, albo Bunter, albo te¿ obaj musieli bardzo poœpieszaæ w kanale. B¹dŸ co b¹dŸ wp³ynêli do niego jeszcze przede dniem i za³oga by³a ju¿ odprawiona. Spotka³em dwu praktykantów z „Szafiru”, co wyruszali na urlop do domu. Manatki ich wióz³ taczkami jakiœ Francuz, a oni byli rozradowani jak skowronki. Spyta³em ich, czy sternik jest na pok³adzie. — Stoi tam na pobrze¿u i patrzy, jak zapuszczaj¹ kotwicê — rzek³ jeden z tych ch³opaków przebiegaj¹c obok mnie. Proszê sobie wyobraziæ, jakiego dozna³em wstrz¹su w swych uczuciach, gdy ujrza³em jego bia³¹ g³owê. Zaledwie zdo³a³em powiedzieæ mu, i¿ ¿ona oczekuje go w hotelu. Pobieg³ zaraz na pok³ad po czapkê. Patrz¹c, jak biegnie po schodkach, by³em niezmiernie zdziwiony dziarskoœci¹ jego ruchów. Aczkolwiek czarny sternik zastanawia³ ludzi sw¹ rozwag¹ i osobliw¹ statecznoœci¹ jak na cz³owieka w kwiecie wieku, to jednak mimo swej bia³ej g³owy wyró¿nia³ siê przedziwnie sw¹ r¹czoœci¹ wœród starców. Nie zdaje mi siê, ¿eby Bunter by³ kiedykolwiek ruchliwszy. Jedyn¹ ró¿nicê dla spostrzegawczoœci ludzkiej stanowi³o tylko zabarwienie jego w³osów. To¿ samo by³o z jego oczami. Te oczy, co wyziera³y tak surowo, tak dziko, tak opêtañczo z gêstwy czarnego, korsarskiego zarostu, mia³y teraz niewinny, niemal ch³opiêcy wyraz i jarzy³y siê œwietlist¹ pogod¹ pod bia³ymi brwiami. Zaprowadzi³em go niezw³ocznie do saloniku Mrs. Bunter. Uroniwszy ³ezkê nad nieboszczykiem kanibalem, uœciskawszy swego Winstona i powiedziawszy, ¿e musi siê postaraæ, aby mu odros³y w¹sy, ta luba istota umieœci³a swe nó¿ki na sofie, a ja usun¹³em siê z drogi Bunterowi. Zerwa³ siê naraz i zacz¹³ chodziæ po pokoju, wymachuj¹c swoimi d³ugimi ramionami. Wprawi³ siê w istne szaleñstwo i rozszarpywa³ wielokrotnie Johnsa na strzêpy owego wieczora. — Upadek? No, istotnie upad³em, poœlizn¹wszy siê na patentowanych, mosiê¿nych p³ytkach tego kpa. Dajê s³owo, i¿ pe³ni³em s³u¿bê na pok³adzie, a nie wiedzia³em, czy jestem na Oceanie Indyjskim, czy te¿ na ksiê¿ycu. By³em jak zwariowany. Ko³owa³o mi po prostu w g³owie od zgryzoty. Zu¿y³em ostatni¹ resztkê cudownego preparatu twego aptekarza. (To do mnie!). Ca³y zapas butelek, który mi da³eœ, pot³uk³ siê, gdy wypad³y szuflady podczas ostatniej wichury. Przebiera³em siê w³aœnie w such¹ bieliznê, gdy us³ysza³em krzyk: — Wszyscy na pok³ad! — wybieg³em tedy pêdem nie zasun¹wszy ich nawet nale¿ycie. Taki ze mnie osio³! Kiedym powróci³ i ujrza³em pot³uczone szk³o, myœla³em, ¿e padnê. Nie, pomyœlcie tylko! Oszukañstwo to rzecz z³a, ale nie podobna go unikn¹æ, gdy cz³owiek bywa do niego zmuszony. Wiecie, jak ma³o by³o widoków, ¿ebym dosta³ znów okrêt, odk¹d wygryŸli mnie m³odsi ze s³u¿by przewozowej Oceanu Zachodniego w³aœnie z powodu moich szpakowatych kud³ów. I ani ¿ywej duszy, która by pomog³a! Byliœmy samotnicz¹ par¹ my dwoje; porzuci³a wszystko dla mnie