Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Tak więc, gdy ktoś taki jak ja widzi, że kobieta, na której mu zależy, popadła w tarapaty, musi jej pomóc. Nie ma innego wyjścia. Może to staroświeckie, ale szczere i słuszne. A jeśli ona nie pozwoli sobie pomóc, to jest dla niego zniewaga, podważanie jego hierarchii wartości, odrzucenie tego, co najistotniejsze. I wtedy, bez względu na to, jak bardzo mężczyzna ją lubi, musi odejść. To proste. – Nigdy nie słyszałam z twoich ust takiej przemowy – powiedziała Rachael. – Bo nie było potrzeby. Oboje byli pod wrażeniem ultimatum Bena. Rachael zamknęła oczy i oparła się głęboko w fotelu. Nie wiedziała, jaką podjąć decyzję. Trzymała ręce na kierownicy mocno zaciśnięte, żeby Ben nie zobaczył, jak bardzo się trzęsą. – Kogo się boisz, Rachael? – spytał. Nie odpowiedziała. – Wiesz, co się stało z jego ciałem, prawda? – Może. – Wiesz, kto je zabrał. – Może. – I boisz się ich. Kim oni są, Rachael? Na miłość boską, któż mógł zrobić coś takiego, i po co? Otworzyła oczy, wrzuciła bieg i ruszyła. – Dobrze, możesz ze mną jechać. – Do domu Erica? A potem do jego biura? Czego będziemy szukać? – Jeszcze nie jestem przygotowana, żeby ci o tym powiedzieć. Przez chwilę milczał. A potem odezwał się: – Okay. W porządku. Wszystko w swoim czasie. Zgadzam się. Jechała po Main Street w kierunku północnym. Potem skręciła na wschód w Katella Avenue, która prowadziła do ekskluzywnej dzielnicy Villa Park. Posuwali się wśród wzgórz w stronę posiadłości jej nieżyjącego męża. W najwyższych partiach dzielnicy, w gąszczu zarośli i mroku nocy, kryły się duże domy. Wiele z nich warte było ponad milion dolarów. Dom Erica, wystający zza olbrzymiego wawrzynu, wydawał się jeszcze ciemniejszy niż pozostałe budynki. Mimo ciepłej czerwcowej pory było to zimne miejsce, jak gdyby okna wykonano z płyt obsydianu, które nie przepuszczały światła tak w jedną, jak i w drugą stronę. 6 Bagażnik Długi podjazd, wykonany z drobnych meksykańskich płytek chodnikowych w rdzawoczerwonym kolorze, przebiegał wzdłuż frontowej ściany olbrzymiego domu Erica Lebena, a potem zakręcał w stronę garaży na tyłach posiadłości i ginął z oczu. Rachael zaparkowała od frontu. Chociaż Ben Shadway lubił tradycyjną architekturę hiszpańską, charakteryzującą się wielością haków, kątów oraz głęboko osadzonymi oknami witrażowymi, to jednak nie podobały mu się zupełnie pozbawione ornamentyki współczesne wille w stylu hiszpańskim. Proste linie, gładkie powierzchnie, duże płyty szklane zamiast okien – wszystko to mogło wydawać się stylowe i architektonicznie czyste, ale Benny uważał te elementy za nudne, wyzbyte charakteru i niebezpiecznie zbliżone do taniego masowego budownictwa zalewającego południową Kalifornię. Niemniej jednak gdy wysiadł z samochodu i ruszył za Rachael przez nie oświetloną werandę, gdzie majaczyły żółto kwitnące kaktusy i agawy oraz uginające się pod ciężarem kwiecia białe azalie w olbrzymich glinianych donicach, stwierdził, że jest pod wrażeniem tego miejsca. Posiadłość – położona na drogich, sztucznie wymodelowanych gruntach – była olbrzymia, mogła obejmować kilka tysięcy metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej. Ze wzgórza, na którym stał dom Erica, rozciągał się widok na prawie całą zachodnią część okręgu Orange – szeroki dywan świateł miał długość blisko dziesięciu kilometrów i sięgał czarnej jak smoła powierzchni oceanu. W ciągu dnia przy dobrej pogodzie widać stąd było zapewne Catalinę. Mimo oszczędności stylu, wnętrze willi było bardzo bogate. Nawet granie ukrytych w zaroślach świerszczy wydawało się tu brzmieć inaczej niż w skromniejszych dzielnicach. Dla Bena było ono mniej przenikliwe i bardziej melodyjne, jak gdyby owady, świadome tego, gdzie koncertują, dokładały większych starań. Ben wiedział od dawna, że Eric Leben to bardzo bogaty człowiek, ale dopiero teraz zrozumiał, co to znaczy. Nagle pojął sens bycia wartym dziesiątki milionów dolarów. Bogactwo Lebena przygniotło go niczym sztanga ciężarowca. Benny po raz pierwszy zaczął myśleć o pieniądzach, gdy miał dziewiętnaście lat. Jego rodzice nie byli ani na tyle bogaci, by martwić się, w co inwestować, ani na tyle biedni, by przejmować się, czy wystarczy na wszystkie opłaty. Nie zależało im na pieniądzach, tak więc w domu Shadwayów bogactwo – lub jego brak – nie było tematem rozmów. Ale gdy Ben zakończył dwuletnią służbę wojskową, pieniądze stały się najważniejszym punktem jego zainteresowania. Zaczął myśleć, jak je robić, inwestować i gromadzić. Pieniądze same w sobie nie były obiektem jego pożądania. Nie ekscytowała go także możliwość pozyskania za nie takich dóbr, jak zagraniczne samochody sportowe, motorówki, zegarki Rolexa czy garnitury warte dwa tysiące dolarów. Szczęśliwszy był w swoim starannie wyremontowanym aucie z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku niż Rachael w nowym mercedesie, a garnitury kupował ze stojaka w sklepie Harris & Frank. Niektórzy ludzie pożądali pieniędzy dla władzy, jaką im dawały, ale on wolał wyładowywać swoją energię, ucząc się suahili, niż rządząc ludźmi. Dla Bena pieniądze stanowiły przede wszystkim wehikuł czasu, dzięki któremu będzie mógł wreszcie pozwolić sobie na podróże w stare dobre czasy – lata dwudzieste, trzydzieste i czterdzieste. Dlatego zostawał w biurze po godzinach i rzadko brał wolne. Zamierzał w ciągu najbliższych pięciu lat rozbudować interes i uczynić z niego jedno z największych biur obrotu nieruchomościami w całym okręgu, a potem je sprzedać, zostawiając sobie jednak udziały, które zapewniłyby mu beztroskie życie może nawet do końca jego dni. Wtedy mógłby wreszcie poświęcić się muzyce swingowej, starym filmom, „męskim” powieściom detektywistycznym, które tak uwielbiał, oraz swoim miniaturowym pociągom