Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Jej bezpieczeństwo i sposób, w jaki jest traktowana, zależą od pana. Rozumie pan? - Tak, tak, rozumiem. Ale ja uważam, że jako najstarszy stopniem policjant, pan jest tu za nią odpowiedzialny. Major roześmiał się. - Dobrze - rzucił szyderczo. Potem jego uśmiech znikł. - Lepiej unikać konfrontacji. Jeśli będzie pan współpracował, zostanie pan tu jeszcze przez noc, a jutro wyślę pana pod strażą do Stambułu. W Stambule będzie pana mógł odwiedzić wasz ambasador. Oczywiście, jeśli zechce. Będzie pan miał proces o przestępstwa, które się panu zarzuca, albo zostanie zastosowana ekstradycja. Erikki starał się nie myśleć o własnych problemach. - Przywiozłem tu swoją żonę wbrew jej woli. Ona niczego nie zrobiła; powinna wrócić do domu. Czy może otrzymać eskortę? 754 Major spojrzał na niego. - To zależy od pańskiej współpracy. - Poproszę ją, żeby wróciła. Będę nalegał, jeśli o to panu chodzi. - Ona może być odesłana - powiedział major szyderczym tonem - och, tak. Lecz oczywiście możliwe jest, że w drodze do granicy albo nawet zaraz po wyjściu z hotelu, znów ją ktoś „porwie", tym razem bandyci, irańscy bandyci, bardzo źli ludzie. Mogą trzymać ją z miesiąc w górach, żeby uzyskać okup od chana. Twarz Erikkiego przybrała barwę popiołu. - Czego pan ode mnie oczekuje? - Niedaleko stąd jest linia kolejowa. Wieczorem moglibyśmy pana stąd przeszmuglować do Stambułu. Zarzuty wobec pana mogłyby zostać oddalone. Dostałby pan dobrą pracę: latanie, szkolenie naszych pilotów, przez rok czy dwa lata. W zamian za to zgodziłby się pan zostać naszym tajnym agentem, przekazywać nam informacje o Azerbejdżanie, zwłaszcza o tym Sowiecie, o którym pan wspomniał, Mzytryku. Także informacje o Hakim-chanie, o jego życiu, o tym, jak można się dostać do pałacu, no i wszelkie inne. - Co z moją żoną? - Zostanie z własnej woli w Wan, jako gwarancja, że będzie się pan odpowiednio zachowywał... przez miesiąc czy dwa miesiące. Potem będzie mogła do pana dołączyć, gdziekolwiek by pan był. - Zrobię to, o co pan prosi, pod warunkiem, że ona zostanie dzisiaj odstawiona bezpiecznie do Hakim-cha-na, a ja zyskam dowód, że nic się jej nie stało. - Albo się pan zgadza, albo nie - rzucił niecierpliwie major. - Nie jestem tu po to, żeby się z panem targować! - Ona nie ma nic wspólnego z żadnymi moimi przestępstwami. Proszę pozwolić jej odejść. Proszę. - Uważa pan nas za głupców? Zgadza się pan? - Tak! Ale najpierw chcę się z nią zobaczyć. Najpierw! - A może chciałby pan najpierw zobaczyć, jak zostaje wykorzystana? Najpierw. 755 Erikki rzucił się na niego mimo krat; cała klatka zadrżała od potężnego uderzenia. Ale major stał poza zasięgiem Fina. Śmiał się, gdy ogromna dłoń sięgnęła po niego. Dobrze ocenił dystans. Był zbyt sprytny, żeby dać się zaskoczyć. Był zbyt doświadczonym pracownikiem śledczym, żeby nie wiedzieć, jak szydzić, kiedy grozić, kiedy kusić, w jaki sposób wykorzystać strach i obawy więźnia, jak naginać prawdę, żeby przebić się przez zasłonę nieuchronnych kłamstw i półprawd i wydobyć prawdziwą prawdę. Zwierzchnicy zostawili mu w sprawie tych dwojga wolną rękę. Teraz podjął decyzję. Powoli wyjął pistolet i wymierzył w twarz Erikkiego. Odwiódł kurek. Erikki nie cofnął się; ogromnymi rękami ściskał kraty. Dyszał. - Dobrze - powiedział spokojnie major, chowając broń. - Ostrzegałem, że pańskie zachowanie będzie mieć wpływ na traktowanie żony. Odszedł. Gdy Erikki został sam, spróbował wyrwać drzwi klatki z zawiasów. Drzwi jęknęły, ale trzymały się mocno. ASZ SZARGAZ, LOTNISKO MIĘDZYNARODOWE, 16:39. Siedząc za kierownicą swojego samochodu, Gavallan patrzył na luk frachtowca 747, wypełnionego do połowy helikopterami 212, skrzyniami części i rotorami. Piloci i mechanicy żwawo załadowywali drugiego jumbo; został już tylko jeden kadłub 212, tuzin skrzyń i stosy walizek. - Zmieściliśmy się w rozkładzie, Andy - powiedział Rudi, który kierował załadunkiem. Udał, że nie dostrzega bladości przyjaciela. - Pół godziny. - Dobrze. - Gavallan wręczył mu jakieś papiery. - Tu masz zezwolenia na lot wszystkich mechaników. - Piloci nie lecą? - Nie. Wszyscy piloci mają rezerwację na British Airways. Przypilnuj, Rudi, żeby zgłosili się do odprawy do osiemnastej dziesięć. BA nie może opóźnić lotu. Upewnij się, że lecą wszyscy. Muszą. Zagwarantowałem to. 756 - Nie przejmuj się. Co z Duke'em i Manuela? - Już wyjechali. Poleciał z nimi doktor Nutt, więc można uznać, że ich wyprawiliśmy. Ja... To chyba wszystko. - Gavallan z trudem się koncentrował. - Ty i Scrag lecicie o szóstej trzydzieści pięć do Bahrajnu? - Tak, Jean-Luc wyjdzie po nas. Załatwimy wszystko dla Kasigiego, maszynki dla Iran-Tody i całą resztę. Wyjedźcie wszyscy. - Do zobaczenia w Aberdeen. Rudi uścisnął mocno rękę Gavallana i odszedł. Ga-vallan wcisnął sprzęgło, wrzucił bieg i zaklął. Podjechał do biura. - Masz coś, Scrag? - Nie, nie, jeszcze nie, stary. Telefonował Kasigi. Poinformowałem go, że wszystko załatwione, podałem numery rejestracyjne i nazwiska pilotów oraz mechaników. Powiedział, że ma rezerwację na nasz lot do Kuwejtu dziś wieczorem. Tam złapie połączenie do Abadanu, a potem do Iran-Tody. - Wygląd Gavallana niepokoił Scraggera, tak jak wszystkich innych. - Andy, przewidziałeś wszystkie ewentualności. - Naprawdę? Wątpię, Scrag. Nie wyciągnąłem Erikkiego i Azadeh. W nocy, o bardzo późnej według czasu londyńskiego porze, Gavallan skontaktował się ze wszystkimi ważnymi osobami, jakie wpadły mu do głowy. Fiński ambasador był wstrząśnięty