Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. W domu, bracia, to rozumiem! Ale co tam! Jazda dalej! Czy po ulicy błądzę szumnej... Czy po ulicy błądzę szumnej, Czy zwiedzam tłumny boży dom, Czy śród młodzieży bezrozumnej, Zawsze oddaję się mym snom. I mówię: chyżo przemkną lata I choć dokoła tylu nas, Zejdziemy wszyscy w mrok ze świata I zawsze komuś w drogę czas. ------422- Przekłady Patrzę na dąb, zaszyty w knieję, I myślę: patriarcha drzew, Jak przetrwał ojców moich dzieje, Mój zapomniany przetrwa wiek. Niemowlę miłe gdy całuję, Wnet myślę: Żegnaj! Czas mi w grób! Swego ci miejsca ustępuję, Dla ciebie rozkwit, a ja — trup. Dzień każdy i godziny płonne Zadumą żegnam w myślach swych, Rocznicę śmierci nieuchronnej Starając się odgadnąć w nich. I gdzie mi los przeznaczy koniec? W podróży, w bitwie, w głębi fal? Czy prochy me wystygłe wchłonie Sąsiedni zarośnięty jar? I choć nieczującemu ciału Jednaki każdy w ziemi schron, To przecież spocząć by się chciało Bliżej rodzinnych, miłych stron. A nad mym grobem niech odświętnie Młodego życia kwitną dni I niech natura obojętnie Urodą nieśmiertelną lśni. ------423- Julian Tuwim Z Homerem wiele lat... Z Homerem wiele lat samotneś wiódł rozmowy, A gdy z wyżyny tajemniczej Zstąpiłeś, niosąc nam dekalog swój surowy, Jaśniało blaskiem twe oblicze. I cóż? zastałeś nas czyniących grzech, proroku, Myśmy w pustyni pieśni wyli, Pijani szałem uczt i pląsający wokół Bożyszcza, któreśmy stworzyli. Twój blask, zjawienie twe zmieszało nas, urzekło. A ty — czyś rzucił w nasze lice Żal, smutek swój? Czyś nas, bezmyślne dzieci, przeklął I rozbił święte swe tablice? O, nie przekląłeś! Ty — z wysokich gór, dla cienia, W dolinę lubisz zejść niedużą I kochasz niebios grom, ale i pszczół brzęczenia Nad karminową słuchasz różą. Poetę poznać w tym. Niechęcią go napawa Igrzysko wzniosłe Melpomeny, A radość budzi w nim rubaszna, pstra Zabawa I płochy żart jarmarcznej sceny. To go surowy Rzym, to Ilion przywołuje, To z gór skalistych zew Osjana, Gdy on, jak lekki wiew, w baśniową dal szybuje W ślad Bowy albo Jerusłana. — 424~ Przekłady Krytyku mój rumiany... Krytyku mój rumiany, prześmiewco najłaskawszy, Co, trzęsąc tłustym brzuszkiem, kpić gotów jesteś zawsze Z bolesnej mojej muzy — chodź, bratku, siądź tu, poradź, Czy się z przeklętą chandrą tak łatwo da uporać. Spójrz na ten widok: nędzne skupiły się chatyny, Kawałek czarnoziemu, pochyła dal równiny, Nad nimi gęstym zwałem gromada szarych chmur... Gdzie jasne niwy? rzeczka? gdzie pełen cienia bór? W zagrodzie, koło płotu niskiego, na uboczu, Dwa biedne drzewka stoją na pocieszenie oczu, Dwa tylko. I to — widzisz? — jedno z nich do czysta Ogołociła z liści zimna jesień dżdżysta, Na drugim zaś pożółkłe, moknące drży listowie I czeka, by spaść w błoto, na Boreasza powiew. To wszystko. Koło chaty ni psa żywego nie ma. Tak, racja: chłop bez czapki z babami idzie dwiema, Trumienkę małą niesie pod pachą— i z daleka Popiątku leniwemu krzyczy, by nie zwlekał, By chłopak ojca wezwał: cerkiew otworzyć trzeba, Prędzej! Nie można czekać! Dawno bym już pogrzebał! Dlaczegoś się zasępił? — Byłoby lepiej przecież Piosenką nas wesołą zabawić, a ty pleciesz. — Odjeżdżasz? — Tak, do Moskwy. Zasiedzę się i stracę Obiad u księcia. — Hola! A kwarantanna, bracie! Indyjską nasze strony objęte są zarazą, Więc posiedź tu, jak siedział u groźnych wrót Kaukazu Twój uniżony sługa... I to nie raz, nie dwa... I co? Już więcej nie kpisz... markotno ci — aha! -425- Julian Tuwim Sonet Scorn not the sonnet, critic. (Wordsworth) Surowy Dante go nie lekceważył, Petrarka w sonet przelał serca żar, Makbeta twórca igrał nim i gwarzył, Camoens nim oblekał ból swych mar. I dziś poeta go miłością darzy: Wordsworth w sonecie swe uczucia zwarł, Gdy o przyrodzie idealnej marzy, Jałowy świata porzuciwszy gwar. I piewca Litwy w jego rozmiar ścisły Sny swe zamykał, gdy mu tylko błysły, I tak taurydzkim górom składał dań. U nas nie znały jeszcze go dziewoje, Jak już mój Delwig zapominał dlań Dostojnie brzmiące heksametry swoje. Biesy Pędzą chmury, walą chmury, Niewidomie księżyc mży, Na śnieg lotny prósząc z góry; Mętne niebo, mętne mgły. Jadę, jadę w dal bezbrzeżną, ~426- Przekłady Dzyń-dzyń-dzyń dzwoneczka dźwięk, Strasznie, strasznie w tę noc śnieżną! Rośnie pustka, rośnie lęk. Jazda, stary! - „Dobrodzieju, Konie ledwie zipią już, Zamieć mi powieki skleja, Drogi zmiotło, ani rusz. Wokół mrok, choć wykol oczy; Co tu robić? Będzie źle! Bies nas, widać, w polu toczy I kołuje nami w mgle. Widzisz? Widzisz? W pustce białej Wyje, wije się i piwa, Teraz konie oszalałe Prosto w otchłań jaru pcha. Tutaj słupem niebywałym Śmignął mi na jeden mig, Tam świetlikiem błysnął małym I we ćmie przepastnej znikł". Pędzą chmury, walą chmury, Niewidomie księżyc mży, Na śnieg lotny prósząc z góry; Mętne niebo, mętne mgły. Znów od rowu do parowu, Sił już braknie, dzwonek zmilkł, Konie stoją... cóż tam znowu? „Kto ich wie: czy pień, czy wilk?" -----427------ Julian Tuwim Zamieć wyje, zamieć płacze, Czujne konie chrapią, rżą, Teraz już daleko skacze, Tylko ślepia błyskiem drżą. Konie znowu się zerwały, Dzyń-dzyń-dzyń śród śnieżnych wydm; Widzę — na równinie białej Zebrał się korowód widm. Niezliczone, uprzykrzone, W blasku mdłym miesięcznych mżeń Biesy kręcą się szalone, Jako liście w słotny dzień. Skąd ich tyle? Dokąd pędzą, Zawodzące straszną pieśń? Czy to czart się żeni z jędzą? Czy ubożę zmarło gdzieś? Pędzą chmury, walą chmury, Niewidomie księżyc mży, Na śnieg lotny prósząc z góry; Mętne niebo, mętne mgły