Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Mrok rozświetlały nieco lampy gazowe. Nie widział czającego się policjanta, ale był pewien, że gdzieś tu jest. Wsiadł do dorożki i pojechał na Leicester Square, gdzie zbierali się ludzie na wieczorne przedstawienia. Wmieszał się w tłum, kupił bilet do teatru i zniknął w kuluarach. Wrócił do domu godzinę później, po trzykrotnej zmianie dorożek, i czterech wizytach w pubach. Był pewien, że zgubił ogony. ROZDZIAŁ 36 SCOTLAND YARD Ranek 18 maja był słoneczny i bardzo ciepły, ale Harran- by'ego nie cieszyła ładna pogoda. Działo się bardzo źle. Kiedy dowiedział się o śmierci Cleana Willy'ego, zbeształ swego asystenta Sharpa. Gdy nieco później doniesiono mu, że dżentelmen, o którym wiedzieli tylko tyle, iż nazywa się Simms i mieszka w Mayfair, zgubił ogon, wpadł we wściekłość i oskarżył swych podwładnych, włącznie z Sharpem, o kom- pletny brak zarówno rozsądku, jak i elementarnych kwalifi- kacji. Teraz panował nad sobą, ponieważ siedział przed nim człowiek, który jako jedyny miał kontakt z Simmsem. Męż- czyzna ten pocił się obficie, czerwienił i wyłamywał sobie palce. Harranby zmierzył go wzrokiem. — A więc, Bili, to bardzo poważna sprawa. — Wiem, sir, naprawdę wiem. — Pięć gnatów podpowiada mi, że to coś ważnego i muszę się dowiedzieć o co chodzi. — Nie mówił zbyt wiele. — Nie wątpię - rzekł stanowczo Harranby. Z kieszeni wyjął złotą gwineę i rzucił na blat biurka. - Spróbuj sobie przypomnieć - zachęcił Billa Chokee. 201 — Było późno, sir, i z całym szacunkiem, nie czułem się najlepiej - kręcił, wpatrując się w monetę. Policjant wściekłby się, gdyby musiał dać drugą. — Z tego co wiem, wiele wspomnień odświeża się w pudle. — Nie zrobiłem nic złego - zaprotestował Bili. - Pro- wadzę uczciwy interes i nie ma powodu, żeby mnie wsadzać. - Więc spróbuj sobie przypomnieć, i to szybko. Właściciel lombardu splótł dłonie na kolanach. - Przyszedł do mnie koło szóstej. Elegancko ubrany, dobrze wychowany, ale sypał krainą z doków Liverpoolu jak robotnik. Harranby rzucił spojrzenie stojącemu na uboczu Sharpowi. Nawet on od czasu do czasu potrzebował pomocy, aby zrozumieć slang. — Miał akcent liverpoolskich marynarzy, a na dodatek używał żargonu przestępców - wyjaśnił asystent. — Tak, sir, to prawda. Jest z ferajny, to pewne. Chciał, żebym mu załatwił pięć gnatów, a ja mu na to, że to sporo, a on, że musi je mieć szybko. Był zdenerwowany i spieszył się. — Co mu powiedziałeś? - zapytał policjant. Nie spuszczał wzroku z informatora. Ktoś z takim doświadczeniem jak Bili wiedział, jak postępować w takiej sytuacji, i umiał kłamać jak z nut. — Powiedziałem, że pięć to sporo, ale mogę mu je załatwić, tylko w rozsądnym czasie. Zapytał, ile to będzie trwać, a ja mu na to, że dwa tygodnie. Nie odpowiadało mu i powiedział, że potrzebuje szybciej. Powiedziałem osiem dni. To też było za długo. Zaczął mówić, że za osiem dni będzie już w Greenwich, ale zorientował się i urwał. — W Greenwich? - powtórzył Harranby, marszcząc brwi. — Tak, sir, miał Greenwich na końcu języka, ale zamilkł i powiedział tylko, że to zbyt długo. Więc ja na to pytam, kiedy musi je mieć. A on, że za siedem dni. Ja na to, że mogę 202 mu je załatwić w siedem dni, a on zapytał, o której. Powiedziałem, że w południe. A on, że południe to za późno. Powiedział, żenię później niż o dziesiątej. — Siedem dni - powtórzył policjant. :- To znaczy w następny piątek? — Nie, sir. W następny czwartek, bo to siedem dni od wczoraj. — Mów dalej. — Więc mówię, kwękając trochę, że mogę mieć te gnaty na czwartek o dziesiątej. Powiedział, że niech będzie, ale nie jest kulawy i jeśli klamruję, dobierze mi się do tyłka. Harranby ponownie spojrzał na Sharpa. Ten wyjaśnił: — Ten dżentelmen nie jest głupi i ostrzegł, że jeśli broń nie będzie gotowa do odbioru w ustalonym czasie, zajmie się Billem. — A co ty na to, Bili? — Powiedziałem, że mogę to zrobić i obiecuję załatwić sprawę. Dał mi dziesięć fiksowych kół i niech mnie licho, jeśli nie są klawe. Powiedział, że będzie w czwartek i wy- szedł. — Co jeszcze? — To wszystko. Zapadła cisza. Przerwał ją wreszcie Harranby: — Co o tym sądzisz, Bili? — To na pewno gruby skok. To nie żaden partacz, ale hrabicz. Policjant nerwowym ruchem potarł ucho