Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Sama dolina była wąska i głęboka; kształtem przypominała literę S, kończącą się na następnej szczelinie w zboczu wzgórza. W kilku miejscach pod ścianami piętrzyły się pogruchotane kamienne słupy i kolumny, a w załomach i pęknięciach tych ogromnych kamiennych bloków, osłonięte przed lawinami, stały namioty ramenów – nomadzie domy poszczególnych rodzin. Było ich w tym wąwozie żałośnie mało. Sługrzywy Kam oznajmił swe przybycie okrzykiem. Na spotkanie Covenanta i Leny wyszło z namiotów kilkunastu ramenów. Pod względem oznak prześladowania uderzająco przypominali Kama. Jednak w przeciwieństwie do ranyhyn nie wydawali się szczególnie dotknięci głodem. Rameni słynęli ze swych myśliwskich umiejętności i najwyraźniej byli w stanie zdobyć więcej mięsa dla siebie niż trawy dla koni. Pomimo to cierpieli. Każdy z nich, kto nie był dzieckiem lub dotkniętym niemocą, nosił znak powroza, choć nawet niewprawne oczy Covenanta mogły dostrzec, jak bardzo niektórzy z nich nie byli jeszcze gotowi do podjęcia takich trudów i ryzyka. Ten fakt potwierdził jego wcześniejsze podejrzenia. Liczebność ramenów niebezpiecznie zmniejszyła się na skutek zimy lub wojny. Wszyscy oni mieli energiczny, czujny wygląd Kama, tak jakby nie mogli spocząć, ponieważ ich sny roiły się od przerażających wizji. Covenant intuicyjnie wyczuwał, co to było. Wszystkich, nawet dzieci, prześladowała krwawa wizja wyniszczenia ranyhyn. Bali się, że powód, dla którego istnieje ich cała rasa, wkrótce całkowicie w Krainie zaniknie. Rameni zawsze żyli dla ranyhyn i wierzyli, że przetrwają jedynie do śmierci ostatniego z nich. Dopóki wielkie konie odmawiały opuszczenia równin, rameni byli bezradni wobec zapobieżenia takiemu końcowi. Jedynie uparta, waleczna duma chroniła ich przed rozpaczą. Przywitali Covenanta, Lenę i giganta milczeniem i zdziwionymi spojrzeniami. Lena ledwie zdawała się ich zauważać, ale Pianościgły skłonił się im rameńskim obyczajem i Covenant poszedł za jego przykładem, choć pozdrowienie wystawiło jego pierścień na spojrzenia wszystkich. Kilku powrozów zamruczało na widok białego złota, a jeden sługrzywy odezwał się ponurym głosem: – A zatem to prawda. On wrócił. Na wieść o tym, co uczyniły ranne ranyhyn, niektórzy z nich cofnęli się z bolesnym zdumieniem, a inni pomrukiwali gniewnie pod nosem. Jednakże wszyscy pokłonili się Covenantowi; ranyhyn stanęły przed nim dęba i rameni nie mogli odmówić mu serdecznego przyjęcia. Potem domowi, czyli rameni najniższej rangi, a więc ci, którzy byli zbyt młodzi, starzy lub niedołężni, aby być powrozami, odeszli i wystąpiła trójka sługrzywych, o których wspomniał Kam. Dokonano prezentacji, po czym głos zabrała sługrzywa Jain, posępna kobieta, która przedstawiła się jako ostatnia. – Czy konieczne było przyjęcie giganta? – zapytała Kama. – On jest moim przyjacielem – powiedział natychmiast Covenant. – I Bannor wie, że można mu zaufać, nawet jeśli gwardzista jest zbyt wielkim głupcem, aby to głośno przyznać. To dzięki Pianościgłemu jestem tutaj. – Czynisz mi zbyt wielki zaszczyt – skrzywił się Pianościgły. Sługrzywy ważył słowa Covenanta, jakby kryły niejedno znaczenie. – Słone Serce Pianościgły brał udział w wyprawie po Laskę Praw razem z wielkim lordem Prothallem, ur-lordem Covenantem i sługrzywą Śmieszka – odezwał się Bannor. – W owym czasie był godny zaufania. Widziałem jednak wielu godnych zaufania, którzy ulegli Zepsuciu. Być może nie pozostało już nic z pradawnej wierności gigantów. – Nie wierzysz w to – warknął Covenant. Bannor uniósł brew. – Widziałeś Boleść, ur-lordzie? Czy Słone Serce Pianościgły powiedział ci, co wydarzyło się w Morskiej Rubieży, domu gigantów? – Nie. – A zatem pośpieszyłeś się ze swym zaufaniem. Covenant wziął się mocniej w garść. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – To nie moja sprawa. Ja nie ofiarowałem się zaprowadzić cię do Ridjeck Thome. Covenant zaczął protestować, ale Pianościgły powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu. Pomimo sprzecznych emocji marszczących mu czoło, jarzących się niebezpiecznie w jego przepastnych oczach głos giganta był spokojny. – Czy zwyczajem ramenów jest trzymać gości na chłodzie i głodzie po długiej podróży? Kam splunął na ziemię, ale sługrzywa Jain odpowiedziała z wymuszoną grzecznością. – Nie, to nie jest naszym zwyczajem. Spójrzcie. – Wskazała głową w głąb kanionu, gdzie domowi krzątali się wokół wielkiego ogniska pod występem jednego z filarów. – Jedzenie będzie wkrótce gotowe. To mięso kresh, ale możecie je jeść bez obawy – było gotowane wiele razy. – Potem ujęła ramię Leny. – Chodź. Widok ranyhyn przyprawił cię o cierpienia, a zatem dzielisz nasz ból