Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Daj mi – Iwen podbiegł i złapał za materiał. – Jestem najmniejszy. – Szybko. Zbierajcie się. Musimy iść – matka oddała mu plecak, nerwowo rozglądając się po pokoju. – Jesteśmy spóźnieni. – Nie teraz – odparł ojciec. Był spokojniejszy od niej, lecz też był podenerwowany. – Musimy odczekać, inaczej natkniemy się na urzędników. – Musimy iść już! Teraz! – Musimy poczekać! – twardo powtórzył ojciec. – Bez tego nigdy nie dotrzemy na miejsce. – Automaty przyczepią się do nas, tak czy inaczej. Będziesz musiał coś z nimi zrobić. Twój drogi Zefred na pewno znalazł na to sposób. Idę, zanim coś się stanie. Nie zostanę na tej stacji ani minuty dłużej! – rzuciła swój identyfikator na stół, złapała swoją torebkę, spojrzała na dzieci. – Idziemy! – Trudno, więc idziemy – ojciec rzucił obok swój identyfikator. Upewnił się, że zagłuszanie wciąż jest aktywne. Potem wyszli. • • • – Już są – oświadczył Arto, wychylając się zza rogu. Wilan wyjrzał na korytarz. Na miejscu czekało już kilka osób. Jednych nie znał, innych się spodziewał. Ich umiejętności pokrywały się z planami, o których mówił kolonista. Lecz pewna dwójka zwróciła jego szczególną uwagę. Wyszedł i zbliżył się do nerwowo oczekującej grupki. Słyszał jak jego żona i syn idą za nim. Sam gapił się na Susumi i Hemula. Oni gapili się na niego. – Ty też? – uniósł brwi, patrząc na Susumi. Wokół niej dreptała kilkuletnia dziewczynka. – Mogę to samo powiedzieć o tobie – splotła ręce. – Ale cieszę się, że ty też. I dobrze! Z tobą odtworzymy cały zespół – kiwnęła głową w stronę reszty. – Brakuje kilku, ale razem na pewno coś złożymy, choć nie jestem pewna czy to będzie statek, czy holownik. Rzeczowa jak zawsze, nawet w takiej chwili. Uśmiechnął się szeroko. – Cieszę się, że was tu widzę – wyciągnął rękę do Hemula. – Zwłaszcza ciebie. Materiałowiec w niczym nie przypominał człowieka, którego spotkał tamtej nocy na promenadzie. Musieli go zgarnąć już po tym zdarzeniu. Częściowo doszedł do siebie. Był trochę w nieładzie, lecz gotowy, spakowany i przygotowany na wszystko. – Cóż, sam wiesz – odpowiedział. Uścisnęli sobie dłonie. – Tu nie ma dla mnie już nic. Skoro moja, jak się okazało, gorsza połowa zdecydowała się mnie porzucić, niech radzi sobie sama. Do otchłani z nią! Potrzebujecie mnie bardziej niż ona – westchnął. – Zabrałbym córkę, lecz nie mogłem powiedzieć żonie. Nie po oskarżeniu, nie po tym jak wyjechała nie mówiąc gdzie. Dowiedziałem się dopiero wczoraj! Nie daliście mi wiele czasu na wytrzeźwienie. – Zaraza, przeklęte tajemnice do granic paranoi – parsknęła Susumi. – Wszystko do ostatniej chwili. Dobrze, że sama wiedziałam, że tu będę! Wilan rozejrzał się po pozostałych. Jego pojawienie się ożywiło ludzi. Wydawali się troszkę pewniejsi powodzenia i troszkę swobodniejsi. Byli ubrani zgodnie z zaleceniami – ściągnięte kombinezony lub wąskie koszule i spodnie, nic, co by zawadzało podczas przeprawy. Nikt nie brał bagażu większego niż mały plecak. Konsola z cennymi danymi, pamiątki, drobiazgi – tylko to, co naprawdę było coś warte. Jeśli chodziło o niego, całą resztę pozostawił za sobą bez odrobiny żalu. – Ktoś jeszcze? – spytał – Nie widzę Rubia… – Też będzie mi go brakowało – zgodziła się Susumi. – Jak dla mnie, był zbyt strachliwy. – Lien! Ty, tutaj? – Wilan odwrócił się. Arto radośnie potrząsał za ramię jakiegoś chłopca. – Ej! Jak ty jesteś z nami, wiem, że się uda – odparł tamten, równie uradowany – Koniec ćwiczeń, co? – Na otchłań! Jak ty tu jesteś, co z… – Spokojnie, wszystko załatwiłem! Rejkert zajmie się twoim kotem. Skup się lepiej na nas. – Mój syn – wyjaśniła Susumi. Złapała dziewczynkę. – To moja córka, a tam – wskazała na jednego z mężczyzn – jest mój mąż. Mężczyzna rozmawiał z innymi, lecz wciąż rzucał w ich kierunku ostrożne spojrzenia. Wilan ledwie go znał. Skinął mu głową, mężczyzna odpowiedział ostrożnym skinięciem. Zastanowił się czy o niczym nie zapomniał. Zrobił listę dla Burisa, wysłał autoryzację, wszystko jak trzeba. A jednak czegoś brakowało… – Nie widziałeś Iwena? – nagle spytał Arto. Wilan zmarszczył brwi. Właśnie, gdzie Lerszen? – Iwen? On też? – odparł chłopiec – Holujesz mnie! – Sam zobaczysz! Tato, widzisz ich? Wilan poczuł ukłucie chłodu. Wśród zebranych nie było ani Lerszena, ani nikogo z jego rodziny. Prawda, wciąż dochodzili nowi, mieli jeszcze czas, ale on powinien się zjawić jako pierwszy. Miał zabezpieczyć teren. Coś musiało ich zatrzymać. Policzył zgromadzonych ludzi. Nie było ich tylu, ilu miało być. Urząd zaczął robić swoje. – Nie ma Norrensonów – potwierdziła Ene. – Ani Zefreda. Więc wszystko spadło na jego barki. Chłód przeszedł w dreszcz. Obrócił w kieszeni sześcianik kolonisty, zastanawiając się jak niezwykle czułe palce musi mieć osoba na co dzień korzystająca z takich przyrządów. Pomacał go w wyuczony sposób, lecz nie wyczuł ostrzegawczego drżenia niewielkiej wypustki. Sześcianik nie wykrył obecności automatów. – Coś musimy zrobić – zauważył jeden z pracowników. Wilan dobrze go znał. – Podobno miałeś go zastąpić. Powiedział, że będziemy wiedzieli za kim iść. Musiał mówić o tobie