Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Rotmistrz nadjechał i wysiadł, rzucając lejce służącemu. — Przepraszam pana — rzekł do Seweryna — jestem wysłany przez hrabiego po pannę Teklę, która w chwilowym rozjątrzeniu podobno tu się schroniła. — Panna Tekla Drolling jest tutaj… — Chcę się z nią widzieć. — Proszę za mną. Seweryn wprowadził go do pokoju, w którym zastali ją leżącą na kanapie i rzewnymi łzami płaczącą. — Hrabia oczekuje na panią! — rzekł rotmistrz — prosi, wzywa… — Nie jestem ani poddaną hrabiego — zawołała porywając się kobieta — ani w żaden sposób mu podległą… Rozkazów nie przyjmuję… wracaj waćpan, skąd przybyłeś. — Co pani jest? co pani jest? — rzekł przybliżając się Wiła. — Pani się gubisz! hrabia w gniewie. — Rady nie potrzebuję, gniewu się nie lękam; idź waćpan… — Pani jesteś w obłąkaniu, życzę się z krwią zimną zastanowić, na czym się to skończy. — Wszystko się skończyło — przerwała Tekla. — Przestrzegam panią — dodał eksasperując* się rotmistrz — że jeśli jechać nie zechcesz, gwałtem ją wezmę… — Gwałtem! — zawołała kobieta — jestem pod opieką gospodarza i on nie da dopełnić gwałtu… Seweryn skinął głową i dodał: — Przepraszam pana rotmistrza i hrabiego, ale każdy w moim położeniu toż samo by uczynił… Ażebym nie był podejrzany o żadne mniej chlubne powody obrony, sam wyjeżdżam, ale dziesięciu ludzi postawię na straży i gwałt tu stać się nie może. — Szanowny sąsiad bierzesz na serio fantazję panny Tekli… — Kobieta ucieka się pod moją opiekę, rotmistrzu, powiedz, co byś uczynił? — O! ja — rzekł, wzruszając ramiony, Wiła — znając, co za kobieta… — Podły służalec! — zawołała zgrzytając zębami Tekla. — Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co za kobieta… dość że kobieta. — Pozwolisz pan sobie powiedzieć, że bierzesz ciężar, którego wagi nie czujesz dziś, a który może go przywalić w przyszłości. — Czynię, com powinien. Rotmistrz powtórnie ruszył ramionami ze wzgardą. — Egzageracja*! — rzekł — egzaltacja! Ale wola pańska… Ukłonił się i odjechał. Seweryn w oczach jego siadł na konia i ruszył także. JESZCZE TO SAMO W Górowie z nieszczęśliwym tym spadkiem nowe wyrosły strapienia i kłopoty. Interesa, przyjęcie gości, nowe i stosowne do położenia teraźniejszego urządzenie domu czas zabierały, tchnąć i spocząć nie dając. Wierzyciele krajczego, jego ubóstwem dawniej wstrzymywani, teraz się cisnęli bezustannie. Panna Scholastyka upadała pod ciężarem nowych prac i obowiązków. Dodajmy, że przysposobione jej dziecię, ukochana Maria, co dzień bladła, smutniała i kilka razy na dzień zalewała się łzami. Seweryn nie przyjeżdżał. Co gorzej, dziwne wieści o nim krążyły. Biedne dziecię powiadało sobie, że trzeba o nim zapomnieć — a płakało. Było to pierwsze przywiązanie Marii! Wierzyła na chwilę, potem wzdrygala się i odpychała pogłoski niepoczciwe, chodzące w sąsiedztwie i z szczególnym staraniem szybko przynoszone do Górowa. Widząc, jak starania wszystkich nie wiodły do niczego, wszyscy się nareszcie zgodzili na jedno: Panna kochała się w Sewerynie, a ciotka nie chciała zapewne iść za mąż, póki by siostrzenicy nie wydała. Tak w wysokiej swej mądrości wyrzekła pani Doliwowa i wszyscy za nią powtórzyli: Tak jest! tak jest niechybnie! A zatem należało działać przeciwko panu Sewerynowi. Działano też… o! i skutecznie! Nazajutrz po opisanych wyżej wypadkach stary kocz Doliwów toczył się do Górowa w popołudniowej godzinie. Zwycięsko rozsiadła się w nim jejmość brzemienna wielką nowiną, którą pielęgnowała, którą w głowie swej stroiła, przestrajała, wykręcała, układała, ażeby jak najważniejszą, stanowczą uczynić. Zapowiedziała najprzód sobie, żeby nie wspominać o wyjeździe Seweryna do Tarnoboru, po wtóre, połączyć historię drugą z pierwszą, o której była mowa, po trzecie tak mówić, aby Maria słyszała. Nielitościwa jędza wiedziała, domyślała się, jaki skutek pierwsza jej powieść uczyniła na Marii, postrzegła ją blednącą, wychodzącą spiesznie dla ukrycia pomięszania, łez, wrażenia odebranego. To nie tylko nie powstrzymało jej od ponowienia czynności, ale ją podbudzało ku niej jeszcze. Wyznajmy, że działając dla dobra syna, nie mogła okrutniej zadać fałszu nazwaniu swego macierzyńskiego przywiązania — miłością! Wprawdzie wilczyce przynoszą swoim małym zakrwawione poszarpanych bydląt wnętrzności! Pani Doliwowa tak serdecznie chciała te miliony przelać na głowę Teodorka, ukochanego Teodosia! Scholastyka, kocz jej ujrzawszy, pobladła, zagryzła usta, wzdrygnęła się, ale mogłaż nie przyjąć odwiedzin? Na wsi poczytuje się to za srogą obrazę, cóż dopiero, gdyby się tego dopuścili świeżo zbogaceni? Włożono by to na rachunek dumy ich. Niestety! niewolnikami jesteśmy zawsze i wszędzie! Pani Doliwowa weszła uśmiechająca się, promieniejąca, jasna jak słońce, strojna w pomarańczowe wstążki. Zły to był znak! Harpie* cieszą się, gdy lecą za pastwą i trzymają ją w szponach, a nasza słodziuchna sąsiadeczka w pomarańczowych kokardach zasługiwała na ten przydomek mitologiczny. Gdyby u nas można było zrobić ilustrowane wydanie, z jakąż rozkoszą wyrysowalibyśmy wam wyraz twarzy pani Doliwowej, wchodzącej do salonu. — Jakże zdrowie kochanej pani? — Tak dawnośmy się już nie widziały! — Droga pani! — Jakże mi miło… Po czym, nakrzywiwszy się i nawykrzywiawszy, usiadła na kanapie. Marii nie było, obejrzała się. — A panna Maria? — Nie bardzo zdrowa… — Jak to? nie ukazuje się nawet? — Owszem, ale dziś nie wiem z pewnością..: — I cóż to jest? — Jakieś osłabienie; podobno użycie wód będzie nakazane… — O! doprawdy! Na tak długo stracilibyśmy przyjemność widzenia ich. Scholastyka tylko się uśmiechnęła, wpół dziękując, wpół złośliwie. Nic ślepszego, żaden kret nawet, nad człowieka zapalczywie dążącego do celu — pani Doliwowa nic nie zobaczyła w tym uśmiechu, nawet tego, co było widocznym. Rozmowa poszła zwykłą drogą. Podano herbatę, Maria weszła, sąsiadka zarumieniła się i po przywitaniu najczulszym już miała ex abrupto* przystąpić do opowiadania, gdy Hasling, świeżo ogolony, wystrojony, oczywisty pretendent do cioci, nadjechał z ogromnym bukietem kwiatów. Po ten bukiet jeździł nieszczęśliwy wdowiec dwie mile i zapłacił zań dwa złote. Ale też widzieć go było i podziwiać. Ogromne dalie i co tylko najkraśniejszego znalazło się w książęcym ogrodzie, błyszczało w nim spakowane najniezgrabniejszym sposobem. Ciocia, odbierając dar, parsknęła mimowolnie. Doliwowa usta zacięła szyderczo, Hasling nie cierpiany był od niej, a znienawidzony od czasu spadku gorzej jeszcze. Sąsiedztwo, a zwłaszcza Doliwowie, uważali go za coś tak dalece niższego od siebie, iż starania jego jawne w Górowie niecierpliwiły ich