Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Po trzech dniach ostrej jazdy dotarli do Honnorgatu. Paks siedziała zesztywniała i zziębnięta, wpatrując się w szeroką, szarą rzekę. – Co teraz? – zapytała dyszącego wierzchowca. – Mam nadzieję, że nie chcemy jej przepłynąć. O ile wiem, wszystkie mosty znajdują się w górze rzeki. – Rumak zastrzygł uszami. Przeciągnęła się i rozejrzała dokoła. Stali na podmokłej łące porośniętej zwarzoną mrozem trawą. Brzeg porastały drzewa gęstniejące gdzieniegdzie w zagajniki. W dole rzeki widać było skupisko chatek, z których kominów bił w niebo dym. Przypomniała się jej kryjówka złodziei w Aarenis i zmarszczyła nos. Na niskim wzgórzu majaczyła większa budowla – może jakaś warownia. W górze rzeki założono osadę, którą otaczał wysoki płot. Rumak ponownie zastrzygł uszami, a ona dostrzegła stado pasących się brązowych krów. Nad rzeką dźwięk niósł się daleko, toteż usłyszała brzęk rynsztunku w tym samym momencie, w którym wierzchowiec poderwał łeb. Od strony budowli nadjeżdżała niewielka grupa jeźdźców – dostrzeżono ją. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – zwróciła się do rumaka – i że gdzieś w tych lasach nie przekroczyliśmy granicy z Pargunem. – Lecz gdy oddział podjechał bliżej, uspokoiły ją ujrzane barwy – róż i srebro królewskiego domu Tsaia. – Hej, przybyszu! – Znaleźli się już w zasięgu głosu. Siedziała nieruchomo, pozwalając im się zbliżyć. Gniady rumak był czujny, lecz nie zaalarmowany. Rozpoznała mundury Królewskiej Gwardii Tsaia i zastanawiała się, co porabiają tak daleko od Verelli. Dowódca miał półksiężyc Girda na piersiach i insygnia Zakonu Dzwonów. Czyli rycerz, do tego dobrze urodzony. Jechało za nim sześciu zbrojnych, zadbanych i dobrze odżywionych. Zatrzymał się, gdy tylko znalazł się w zasięgu głosu. Paks kiwnęła mu głową. – Łaska Girda niech będzie z tobą, mości rycerzu. Uniósł brwi. – Łaska Girda z tobą... uhm... – Paksenarrion Dorthansdotter – dopowiedziała grzecznie. – Jesteś z... – Przybywam z twierdzy Księcia Phelana – odparła. – Jestem weteranką jego Kompanii, lecz, jak widzisz, już tam nie przynależę. – Narzucony na kolczugę gładki, brązowy płaszcz, zakupiony w Moście Piwowarów za monety z Lyonyi, nie dawał żadnych wskazówek. – Hmmm. – Potarł brodę, wyraźnie skonfundowany. – Jedziesz w sprawie Księcia, prawda? – Nie. W sprawie Girda. – To przyciągnęło uwagę jego i zbrojnych, wpatrywali się w nią. Miała nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt śmiało, ale czuła, iż powinna tak postąpić. – Jesteś... marszałkiem? – W odpowiedzi jej rumak parsknął, potrząsając głową. Uśmiechnęła się na taką reakcję, a rycerz jeszcze bardziej stracił kontenans. – Nie, panie rycerzu – odrzekła, powstrzymując śmiech. – Nie jestem marszałkiem. Mogę zapytać o imię? – Och! – Najwyraźniej zapomniał o przedstawieniu się. – Jestem Regnal Kostvan, trzeci syn Warowni Kostvana. Królewska Gwardia obsadziła wszystkie granice, dlatego właśnie tutaj jestem. – Jakieś kłopoty z Pargunem? Zmarszczył brwi. – Kłopoty to za dużo powiedziane. Nie większe niż zwykle. Lecz sytuacja w Lyonyi... – Spojrzał na nią, chcąc przekonać się, czy wie, o czym mówił. Pokiwała głową. – Dlatego właśnie sprawdzamy podróżnych. Gdzie zamierzasz przeprawić się przez rzekę? Musisz otrzymać ode mnie zgodę na wynajem promu. – Mam powody, by przebyć rzekę, to prawda. – Nie powiedziała nic więcej. Jak miała wyjaśnić, że nie ma pojęcia, dokąd jedzie ani co zrobi, jak już się tam znajdzie? – Lepiej pojedź ze mną do twierdzy – zaproponował. Raczej wyczuła, niż dostrzegła, rosnące zaniepokojenie żołnierzy. Musieli jednak mieć jakieś kłopoty, które uczyniły ich tak nerwowymi. – Mój komendant zechce porozmawiać z tobą. – Z przyjemnością – odparła. – Za zimno dzisiaj na długie rozmowy na dworze. – Ruszyła naprzód i dostrzegła, jak zbrojni odprężają się. – Słyszałem o pewnej Paksenarrion – zaczął ostrożnie rycerz. Wyczuła, jak pozostali nadstawiają uszu. Roześmiała się, zaskoczona łatwością, z jaką to uczyniła. – Sir Regnalu, możliwe, że słyszałeś o mnie, choć nie uważam siebie za sławną. Służyłam u Księcia Phelana przez trzy sezony w Aarenis i pojechałam do Kolobii z wyznawcami Girda – jeśli to słyszałeś, to właśnie o mnie. Zerknął na nią z ukosa. – Tak... słyszałem o tym. I o czymś jeszcze... – przerwał, odwracając wzrok, zaraz jednak spojrzał na nią. Skinęła głową. – Mogłeś słyszeć zarówno prawdę, jak i fałsz, sir Regnalu. Prawda była dużo mniej przyjemna. Nie mówię o tym zbyt wiele. – Rozumiem. – Przejechali kawałek w milczeniu. Obrócił się do niej, gdy zbliżyli się do małej, murowanej strażnicy o bramie zwróconej ku rzece. – Naszym obowiązkiem jest wiedzieć, kto tędy przejeżdża i komu jest wierny