Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jakkolwiek teraz wstręt wielki czuła Julia do dawnej swej przyjaciółki, nie było sposobu jej odmówić, musiała otworzyć drzwi, choć niezupełnie skończona toaleta w obawę ją wprawiała, aby potem o niej zbyt niekorzystnych nie szerzyła wieści. Krystyna weszła z rozpłomienioną twarzą, nie rzuciła się jej w objęcia jak dawniej: stanęła, obejrzała drzwi i zaczęła drżącym głosem: — Julio, raz jeszcze pomówmy szczerze, może to raz ostatni... Stajesz obok mnie jako przyjaciółka, krewna czy przeciwko mnie, z nieprzyjacielem? Mów! — Cóż to jest? — spytała kasztelanowa, zbliżając się do niej powoli — Prawdziwie nie rozumiem cię. — Ten człowiek — mówiła dalej Krystyna — ta potwora śliska i zimna jak wąż, obie nas zdradził; powinnyśmy podać sobie ręce, aby go zgubić, a ty, ty go bronisz przeciwko mnie, ty mu dodajesz siły i odwagi! — Ja? — Tak! Wczoraj u starościny... Coś zrobiła? — Ocaliłaś go! Ty mnie wyzywasz! — Krzysiu — odparła Julia spokojnie — wyzwanie nie od wczoraj istnieje; ty wiesz, że go kocham i bronić jestem obowiązana. Nie wojnę ci wypowiadam, ale — napastowana w nim — bronić się muszę i będą. — Przeciwko mnie? — Przeciwko tobie i wszystkim! Przeciw światu, ludziom, bratu, ojcu memu, gdyby żył, przeciw losom! — A, więc tak?!— krzyknęła Krystyna. — Dobrze; jasno więc położenie nasze określmy. Stajesz z nim przeciwko mnie, Julio: to rozważ dobrze. Z rówieśnicy, krewnej, przyjaciółki młodości przechodzisz na wroga? Pomyśl... i dla kogo?! — Nie mamże powodów? — spytała Julia. — Nie masz: on cię zdradził. — Jam przebaczyła. — Myślisz może, iż do ciebie powróci? — ze śmiechem dzikim odparła Krystyna. — On to człowiek bez serca; kupisz go sobie zapewne, ale w tej piersi nigdy nic bić nie będzie. — Cóż, kiedy w mojej serce bije dla niego — szepnęła Julia. — Moja droga — zapalając się coraz mocniej wołała Krystyna — kocham cię, szanuję, zdumiewasz mnie, ale cię przestrzegam, jestem niezbłagana; jeżeli bijąc jego uderzę ciebie, nie będę winna. — Nie będzie to pierwszy cios — odparła Julia z uśmiechem. — Nie lękasz się więc mnie? Urągasz? — Owszem, i lękam się, i żal mi ciebie, że sobie trujesz życie. — Życie nigdy nie jest słodkie; leję weń ukrop nienawiści, abym po nim jak po ciepłej wodzie nie womi... — krzyknęła Krystyna rzucając się gwałtownie. Julia zbliżyła się ku niej, a widząc ją drżącą z gniewu, ujęła za rękę, z oczu jej płynęły łzy ciche; przyklękła przed nią, objęła. — Krzysiu — zawołała — droga moja! Pamiętasz, myśmy razem dziećmi niewinnymi biegały w cieniu drzew na Latoszynie, myśmy usypiały ze spojonymi pocałunkiem ustami, myśmy z sobą były szczęśliwe. W imię tych lat świętych, anielskich przebacz mu, przebacz mnie! Słuchaj, chcesz ofiary — oto ją masz... łatwą i uległą. Prześladuj mnie, zrób ze mną, co ci się podoba, zabij! Ja już życia nie cenię, ale jemu przebacz, przebacz! Jam wszystkich tych nieszczęść przyczyną! Jam jedna winna! — Widziałaś kiedy, żeby kobieta przebaczyła? — odparła, podnosząc ją, Krystyna. — Przyrzekła niejedna darować winę, ale nie darowała jej żadna! I ja bym ci przysiąc mogła i zdradzić przysięgę: żółć poleje mi się ustami, bom jej pełna, nie — nie mogę! Tyś heroiną — to pięknie, ale jam pospolita, dzika istota, jam barbarzyniec, co przebaczyć nie umie, ja nie chcę, ja nie mogę zapomnieć! — Jesteś chrześcijanką? Wszak Chrystus przebaczył! — O, jam tylko zła kobieta! Nic więcej! Nie potrafię być inną — zawołała Krystyna — to darmo! Nie przekonasz mnie ani zwyciężysz! Julia, wstawszy, odstąpiła na parę kroków z dumą chłodną. — A więc? — spytała. — Więc chcesz wojny? — Nie żądam jej, ale ją przyjmuję. Mylisz się, Krystyno, sądząc się wszechwładną, mylisz się wierząc, że rodzina twoja może, co tylko zechce; i w niej znajdą się tacy, których tak można kupić jak drugich. Macie nieprzyjaciół, macie zazdrosnych: wojna każda jest niebezpieczna. — Ja wiem, co czynię — odparła Krystyna — możecie przedłużyć walkę moją z nim, ale ja zwyciężę; ja zgniotę was... a kto mi stanie w drodze, biada mu! — Tak! To znaczy mnie? — Choćby tobie — nikogo nie oszczędzę! — Siadaj że, Krzysiu — rzekła Julia powoli i zimno. — Masz chwilę czasu? — Cały dzień, jeśli chcesz! Dnie, noce poświęciłam zemście, nią żyję, o niczym innym nie myślę. — Może potrafię, jeśli nie zmienić twe przekonania, to związać ci ręce: posłuchaj. — O, słucham cierpliwie! To mówiąc porwała Krystyna wodę stojącą na stole i szklankę jej wypiła duszkiem, potem rzuciła się na sofę i dumnie spojrzała na przeciwniczkę. — No, mów! — zawołała. — Jeśli jest kto winny, to ja... tylko ja — odpowiedziała Julia. — Chcesz zemsty, mścijże się na mnie jako jedynym winowajcy: wszystkiego złego jam przyczyną i moja miłość do niego. — Dawno o tym wiedziałam, to nic nie zmienia. — Bardzo wiele... Pamiętasz, Krzysiu, młodość naszą! — Dzieciństwo! Ja nie chcę jej pamiętać. — Wolisz więc dzieje późniejsze? — spytała Julia. Krystyna mimowolnie zarumieniona spuściła oczy. — Pamiętaj, że jak ty mścisz się na nim, Bóg może mścić się na tobie: tyżeś bez grzechu? — Cha, cha! A ty? — spytała Krystyna. — O, ja się przyznaję i czuję cały ciężar win moich. — Faryzejko! — szepnęła Krystyna, ruszając ramionami — mów, coś mi mówić miała, słucham. — To ja — dodała Julia — ja, widząc, jak dręczysz tego człowieka, jak upokarzasz, za oręż do obrony dałam mu twoją przeszłość. Jam wyszukała dowodów przeciwko tobie, jam je znalazła i kupiła, jam mu nastręczyła. Krystyna spojrzała na nią oczyma rozpłomienionymi. — Dalej! — rzekła. — Dowody są w moim ręku! — dokończyła Julia. — A, to dobrze wiedzieć! Cóż chcesz za nie? — spytała Krystyna. — Spokoju dla niego. Dopóki on będzie spokojny, ja będę milczała; przysięgam ci, że je zniszczę, jeżeli... — Mnie już o siebie teraz nie chodzi! — zawołała Krystyna