Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Antic wyprzedził Hariego o kilka kroków i pierwszy dotarł do następnych otwartych drzwi. Przystanął i z rozdziawionymi ustami zaglądał do pomieszczenia, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jednym nadprzestrzennym skokiem za drugim pokonywała kolejne odcinki galaktycznej spirali. Była już w połowie drogi między Trantorem a Peryferiami. Przy każdym skoku Dors odczuwała wzrost pozytronowych potencjałów swego i tak przeciążonego mózgu. Teraz wiem, co chciałeś mi przekazać, Lodoviku. Rozumiem to, czego nie pojmowałam wcześniej. I gdybym była człowiekiem, nienawidziłabym cię za to. Ponieważ jednak była robotem, raz po raz musiała uruchamiać wyłączniki obwodów, przerywając samogenerujące się spirale symulowanego gniewu. Na siebie, za to, że tak długo nie dostrzegała oczywistego faktu. Na Daneela, który już przed wieloma laty powinien jej to powiedzieć. A szczególnie na Lodovika, który odebrał jej wszystko, co miała. Poczucie obowiązku. Zostałam zaprojektowana i skonstruowana, by służyć Hariemu Seldonowi, myślała. Najpierw jako ulubiona stara nauczycielka w szkole z internatem na Helikonie, potem jako starsza koleżanka na uniwersytecie i w końcu jego żona, kochająca, strzegąca go i pomagająca mu przez długie lata na Trantorze. Kiedy "umarłam" i musiano mnie naprawić, mogłam wrócić do Hariego w innej postaci, ale nie pozwolono mi na to. Daneel był bardzo zadowolony ze wszystkich moich działań, ale po prostu wysłał mnie gdzie indziej. Nie mogłam zostać przy Harim, żeby być przy nim do końca. Od tej pory czułam... Zawahała się i inaczej sformułowała myśl. Czułam się niekompletna. Wyłączona. Powód jej złego samopoczucia był logiczny i oczywisty. Robot nie powinien mieć tak głęboko zaimplementowanych ludzkich emocji, a tymczasem Daneel właśnie tak mnie zaprojektował. Inaczej nie udałoby mi się wykonać zadania. Oczywiście rozumiała pobudki Daneela Olivawa i konieczność pośpiechu. Hari Seldon zakończył dzieło swego życia, a było mnóstwo innych ważnych spraw i niewiele pozytronowych robotów typu Alfa, które mogłyby je załatwić. Podjęte przez Daneela próby stworzenia szczęśliwych, zdrowych mentalistów najwidoczniej miały ogromne znaczenie dla jakiegoś planu na rzecz szeroko pojętego dobra ludzkości. Dlatego posłusznie wykonywała rozkazy, skupiając się na opiece nad Klią i Brannem. Lecz to z powodzeniem wykonane zadanie przyniosło jej tylko nudę. Pustkę, w którą wkroczył Lodovik Trema... Za każdym razem gdy Dors spojrzała w kierunku pobliskiego, owiniętego zwojami przewodów stołu, głowa R. Giskarda Reventlova posyłała jej nieruchomy metalowy grymas. Yenabili przechadzała się po metalowym pokładzie, rozważając wszystko, czego się dowiedziała. Zapisane w pamięci wspomnienia nie pozostawiają wątpliwości. Giskard wykorzystywał swoje mentalistyczne zdolności, by wpływać na ludzkie umysły. Z początku tylko po to, żeby ratować życie. Później z bardziej subtelnych i skomplikowanych pobudek, ale zawsze przestrzegał Pierwszego Prawa, nie pozwalającego wyrządzać ludziom krzywdy. Motywy Giskarda zawsze były czyste. Również wtedy, kiedy Daneel Olivaw przekonał go, by zaakceptował Prawo Zerowe i przede wszystkim miał na względzie szeroko pojęte dobro ludzkości. Szczególnie dobrze zapamiętała jeden epizod, utrwalony w pamięci tego starożytnego robota. Daneel i Giskard towarzyszyli lady Gladii, ważnej osobistości z Aurory, podczas wizyty na jednym z osadniczych światów niedawno skolonizowanym przez Ziemian. Giskard był częściowo odpowiedzialny za obecność Przestrzeńców na tej planecie, gdyż przed laty wpłynął na umysły wielu polityków Ziemi, oswajając ich z koncepcją emigracji. Jednak tamtej nocy, gdy wszyscy troje pojawili się na masowej imprezie na Baleyworldzie, stało się coś bardzo ważnego. Wrogo usposobiony tłum zaczął drwić z lady Gladii. Niektórzy wykrzykiwali groźby pod jej adresem. Z początku Giskard martwił się, że w ten sposób zranią jej uczucia. Potem zaczął się obawiać, że uczestnicy imprezy mogą zaatakować damę. Tak więc zmienił ich. Skorzystał ze swoich mentalistycznych zdolności, by zmienić to uczucie, ten odruch, tworząc pozytywną reakcję jak dorosły huśtający dziecko. I wkrótce nastrój tłumu się zmienił. Sama Gladia również przyczyniła się do tego, wygłaszając cudownie skuteczną przemowę. Jednak w znacznym stopniu zasługa przypadała Giskardowi, który zmienił tysiące - i ponad milion oglądających transmisją nadprzestrzenną - w wiwatujących, radosnych zwolenników damy. Dors już wcześniej słyszała o tym epokowym wydarzeniu... tak samo jak słyszała tę kluczową opowieść o najważniejszej decyzji Giskarda, podjętej zaledwie kilka miesięcy później. O tej brzemiennej chwili, gdy wierny robot postanowił wprawić w ruch machinę sabotażu, napromieniowując powierzchnię Ziemi, niszcząc jej ekosferę i zmuszając mieszkańców do ucieczki w kosmos. Dla ich własnego dobra