Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wszystko w porządku. - Czemu jeszcze nie śpisz o tej porze? Jest już bardzo późno, abba. - Jak zawsze, użył hebrajskiego słowa na określenie ojca. Sol Laine siedzący przy kuchennym stole w piżamie i szlafroku uniósł w zdumieniu brew na widok wchodzącego Kevina. - Czy potrzebne mi pozwolenie syna, żeby późno kłaść się spać? - A czyje inne? - Kevin usiadł ciężko na jednym z pozostałych krzeseł. - Dobra odpowiedź - pochwalił go ojciec. - Napijesz się herbaty? - Brzmi miło. - Jak tam wykład? - zapytał Sol, krzątając się przy wrzącym czajniku. - Niezły. Prawdę mówiąc, bardzo dobry. Później poszliśmy napić się z wykładowcą. - Kevin chwilę zastanawiał się nad opowiedzeniem ojcu o tym, co się wydarzyło, lecz trwało to bardzo krótko. Ojciec i syn od dawna mieli zwyczaj ochraniania się nawzajem, a Kevin wiedział, że było to coś, z czym Sol nie potrafiłby sobie poradzić. Żałował, że tak jest; dobrze byłoby, pomyślał z odrobiną goryczy, mieć z kim porozmawiać. - Jennifer czuje się dobrze? A jej przyjaciółka? Gorycz Kevina ustąpiła fali miłości do staruszka, który sam go wychował. Sol, przy swych ortodoksyjnych poglądach, nigdy nie zdołał pogodzić się ze związkiem swego syna z katoliczką Jennifer - i miał do siebie żal o to. A więc przez krótki czas, jaki spędzili razem, a także potem, ojciec Kevina traktował Jen niczym bezcenny klejnot. - Czuje się doskonale. Przekazuje pozdrowienia. Kim też ma się świetnie. - Ale Paul nie? Kevin zamrugał powiekami. - Och, abba, jesteś dla mnie za bystry. Czemu tak mówisz? - Ponieważ gdyby wszystko było u niego w porządku, poszedłbyś gdzieś z nim po wykładzie. Tak jak zawsze robiliście dawniej. Ty byłbyś gdzieś w mieście. Ja piłbym swą herbatę sam, zupełnie sam. - Błysk w jego oczach zadawał kłam żałosnemu sentymentalizmowi jego słów. Kevin roześmiał się na głos, a potem nagle zamilkł i powiedział z goryczą: - Nie, coś z nim nie jest w porządku. Mam jednak wrażenie, że jestem jedyną osobą, która podaje w wątpliwość jego dobre samopoczucie. Sądzę, że zaczynam mu się naprzykrzać. Nie lubię tego. - Czasami - rzekł jego ojciec, napełniając szklanki z metalowymi uchwytami w rosyjskim stylu - przyjaciel musi być taki. - Ale nikt inny nie uważa, by działo się coś złego. Mówią po prostu, że musi upłynąć nieco czasu. - Bo musi, Kevinie. Kevin niecierpliwie machnął dłonią. - Wiem o tym. Nie jestem tak głupi. Ale ja go znam, znam bardzo dobrze i wiem, że jest... Jest w tym coś jeszcze, ale nie wiem co. Jego ojciec nie odzywał się przez chwilę. - Jak dawno to było? - spytał wreszcie. - Dziesięć miesięcy - odpowiedział beznamiętnie Kevin. - Zeszłego lata. - Ach! - Sol potrząsnął swą ciężką, wciąż piękną głową. - Taka straszna rzecz. Kevin nachylił się. - Abba, on się odcina. Od wszystkich. Nie wiem... obawiam się tego, co się może stać. A nie potrafię przemówić do niego. - Myślisz, że próbujesz zbyt nachalnie? - spytał łagodnie Sol Laine. Jego syn opadł na oparcie krzesła. - Może - odrzekł, i starzec dostrzegł, ile wysiłku kosztowała go ta odpowiedź. - To boli, abba, on jest tak skomplikowany. Sol Laine, który ożenił się późno, stracił żonę, która umarła na raka, gdy Kevin, ich jedyne dziecko, miał pięć lat. Spojrzał teraz na swego przystojnego, jasnowłosego syna z uczuciem bólu w sercu. - Kevinie - rzekł - będziesz musiał się nauczyć - a przyjdzie ci to ciężko - że czasami nic nie można uczynić. Czasami po prostu nic nie można zrobić. Kevin dokończył herbatę. Ucałował ojca w czoło i poszedł do łóżka, zdjęty smutkiem, który był dla niego czymś nowym, i uczuciem tęsknoty, którą znał bardzo dobrze. Obudził się raz w nocy, kilka godzin przed tym, jak coś przerwało sen Kimberly. Sięgnąwszy po notatnik, który trzymał przy łóżku, nabazgrał jedną linijkę i ponownie zapadł w sen. „Jesteśmy sumą naszych tęsknot”, napisał. Ale Kevin był autorem piosenek, nie poetą i nigdy tego nie wykorzystał. Tej nocy również Paul Schafer poszedł pieszo do domu, na północ Avenue Road i dwie przecznice dalej do Bernard. Szedł jednak wolniejszym krokiem niż Dave i po jego ruchach nie można było odgadnąć jego myśli ani nastrojów. Trzymał ręce w kieszeniach i dwa, czy trzy razy, gdy światła na ulicy przerzedzały się, spoglądał w niebo na poszarpane wzory chmur, które raz odsłaniały, a raz przykrywały księżyc