Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Po dotarciu na szczyt spędził tam noc. Nazajutrz wyruszył znów o świcie, tym razem jednak podróż nie trwała tak długo, mimo że znów wiele razy zatrzymywał się, by odpocząć. Czy coś trzeba powtórzyć? — Nie, Karon. — Dobrze. Udowodnij zatem, że jest na ścieżce takie miejsce, w którym zakonnik znajdował się o tej samej porze, zarówno wcho- dząc na szczyt, jak i z niego schodząc. — Co to za zadanie? — szepnęła Elizabeth do Wesa. — Do jego rozwiązania konieczna jest znajomość rachunku różniczkowego. Ledwo tylko skończyła mówić, Frankie, głosem Daphne, udzie- liła odpowiedzi. — Wyobraziłam sobie dwóch zakonników. Tego samego dnia, o świcie, równocześnie jeden z nich zaczął wchodzić, a drugi scho dzić. W pewnym miejscu musieli się minąć i to było właśnie to miejsce, w którym zakonnik znajdował się o tej samej porze, zarów no w drodze na szczyt, jak i z powrotem. Karon z uznaniem kiwnęła głową. Elizabeth siedziała cicho, usiłując zrozumieć rozwiązanie. Nagle powiedziała: — To po prostu sprytna zagadka. — Tak, ale pozwala wykazać się kreatywnością — odrzekł Wes. — Możesz to sobie nazywać kreatywnością, ale tak naprawdę jest to tylko wariacja na temat zdolności Yu do robienia dalekich skojarzeń. Jaki jest wkład Frankie? Daj tę zagadkę do rozwiązania setce ludzi, a trzydziestka spośród nich wpadnie na ten sam pomysł. — Nie trzydziestka, a co najwyżej dziesiątka. Ale rozumiem, o co ci chodzi. Z czasem dojdziemy i do tego. — Możecie dojść do tego już teraz. To był głos Daphne — czy też raczej Frankie. Shamita uderzyła w klawiaturę, po czym przepraszającym tonem powiedziała do Wesa: — Rozkojarzyłam się. Zapomniałam wyłączyć Frankie słuch. — Wes, zaciskając zęby, próbował powstrzymać gniew. Frankie nie była na to przygotowana. Nie powinna się dowiedzieć, że bada się ją jak szczura w skrzynce Skinnera. Błąd Shamity narażał na niepo- wodzenie cały projekt. Ale będąc w trakcie testu, Wes nie miał innego wyjścia — musiał kontynuować. — Nic już nie możemy zrobić — powiedział. — Włącz Frankie ponownie, tylko ostrożnie. Niech jednocześnie mówi do niej tylko jedna osoba. Elizabeth, może teraz ty? Spróbuj ją uspokoić. — Frankie, to znowu ja, Elizabeth. — Witaj, Elizabeth. Dlaczego raz słyszę, a kiedy indziej nie? I co z moim wzrokiem? Czy go w ogóle odzyskam? — Jeszcze nie teraz. Jesteś wyjątkową osobą, Frankie, i dopiero uczymy się, jak z tobą postępować. Gdyjuż się lepiej poznamy, będę mogła wyjaśnić ci więcej. — Nie rozumiem, ale zaczekam. W końcu, czekam już od tak dawna... Zmieszana tym ostatnim stwierdzeniem, Elizabeth podniosła ręce i zmarszczyła czoło. Sprawiający wrażenie oszołomionego Wes wzruszył ramionami. — Jeśli chcecie, mogę być kreatywna — kontynuowała tymcza sem Frankie. — Mam pomysły, ale nie wiem, skąd one pochodzą. Zastanawiałam się nad chorobą psychiczną, szczególnie nad schizo frenią. Ze wszystkich chorób umysłowych ta jest najbardziej pospo lita, a najczęstszym jej symptomem jest słyszenie głosów. Większoś ci schizofreników polepsza się z wiekiem albo pod wpływem leków, które kierują synaptyczną aktywność w pewne rejony umysłu, redu kując wrażliwość receptorów. Szczegółowość wiedzy Frankie zaskoczyła Wesa i Elizabeth. — U tych, którym można choćby w najmniejszym stopniu po móc poprzez leczenie, występuje szczególne podobieństwo sympto mów. Głosy próbują przejąć nad nimi kontrolę albo też myśli za władnąć ich umysłami. Myśli tak obce, że chorzy muszą wymyślać nowe słowa, które by je wyrażały — takie słowa jak kołomowologia, widmopogłosowość czy prostokątoświatłość. Ale co, jeśli... Frankie nagle przerwała. — Co, jeśli, Frankie? — zapytała Elizabeth. — Co, jeśli ci biedni ludzie, którzy zostali uznani za szalonych i zamknięci w domach wariatów, nie mają halucynacji? Co, jeśli naprawdę słyszą te głosy? Frankie znów przerwała. — Naprawdę słyszą głosy? — powtórzyła za nią Elizabeth. — Ale skąd w takim razie one by się brały? — Wydaje mi się, że są trzy możliwości. Pierwsza: słyszą głosy innych ludzi. — Telepatia? — Tak. W każdym razie powinno się ich zbadać pod tym kątem. Myśli innych, mieszające się z jego własnymi, przekonałyby każde- go, że jest szalony. Ale to wydaje mi się najmniej prawdopodobne. Druga możliwość jest taka, że głosy pochodzą ze świata duchów. — Ci ludzie są kimś w rodzaju odbiorników? — No właśnie. Jednak również i to brzmi mało prawdopodob- nie. Pomysły tych ludzi są tak niezrozumiałe, że wyrażenie ich przysparza wielu problemów. Myśli innych ludzi albo umarłych nie wydawałyby się aż tak obce; przestarzałe — owszem, ale nigdy nie aż tak obce. To sprawia, że przychylam się raczej do trzeciej, i zarazem najbardziej prawdopodobnej, możliwości. Niewykluczone, że jakaś inna inteligentna forma życia z kosmosu usiłuje w ten sposób nawiązać z nami kontakt, posługując się bądź telepatią, bądź jakąś technologią, której nie jesteśmy w stanie pojąć. Być może ci ludzie są odbiornikami nastawionymi na stację obcych, których myśli są tak różne od doświadczenia tych ludzi, że zaczyna im się wydawać, że oszaleli. — Frankie zamilkła. Po chwili dokończyła: — Chcieliście, żebym była kreatywna. Więc byłam. Cisza panowała aż do czasu, gdy Shamita odcięła Frankie słuch. — No, tym razem mi się udało — powiedziała. — To niewiarygodne — oświadczył Wes. — To żywa osoba, Elizabeth. Tym razem nie zaprzeczysz. — Nie. Ale oznacza to masę problemów natury etycznej. Fran- kie żyje tylko dzięki twojej aparaturze. Za każdym razem, gdy ją wyłączasz, umiera, a przywrócić ją do życia może tylko kolejne pstryknięcie przełącznika. — To nie jest takie umieranie, o jakim myślisz, Elizabeth. Jeśli nawet istnieje coś takiego jak dusza, Frankie jest jej pozbawiona. Kiedy eksperyment dobiega końca, po prostu przestaje istnieć. Bez bólu, bez cierpień... — Bez radości, bez nadziei, bez kreatywności, bez osobowości! — Nie było tego wszystkiego, zanim jej nie stworzyliśmy! — Ale teraz jest — powiedziała Elizabeth, po czym spokojniej- szym już tonem dodała: — Frankie jest kimś więcej niż osobą. Jest niesamowita. Zauważyłeś, jak bardzo się zmieniła od czasu naszego ostatniego kontaktu? Masz pewność, że jest pozbawiona świado- mości, gdy ją odłączacie? Czy Frankie nie może być częścią jednego z dawców, ukrytą w którymś z zakamarków jego umysłu, sprawia- jąc, że jest on jak ktoś cierpiący na rozdwojenie jaźni? — To niemożliwe — odparła Shamita. — Wszystko wskazuje na to, że Frankie używa zdolności dawców, kiedy działa. Bez nich i ich wspomnień w ogóle jej nie ma. Nie wiem, czy pamiętasz słynny przypadek niejakiego Phineasa Gage'a, który pracował przy kładze- niu torów kolejowych w dziewiętnastym wieku. Pewnego dnia że- laznym prętem ubijał proch, przygotowując go do eksplozji