Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Drugi zaś, zsiniały, z twarzą konwulsyjnie drgającą, nie bronił się wcale i sam podał ręce, na które mu założono kajdanki. Gdy wszystko się skończyło, gospodyni zapytała obojętnie jednego ze znajomych żandarmów: - Cóż to ci ludzie zrobili, mój dobry panie Borel? - Zabili wczoraj starą kobietę przy ulicy Świętego Krzysztofa. Nieszczęśliwa zeznała przed śmiercią, że jednego z nich ugryzła w rękę. Mój towarzysz przyszedł przekonać się, czy to oni. Teraz ich złowiliśmy. Po wyjściu policjantów zapadło milczenie. Gospodyni wreszcie przerwała je mówiąc: - Szczęście dla Bakałarza, że go tu nie było; ten w czerwonej czapce dwa razy o niego pytał, bo mają jakieś interesy... Ale o wilku mowa, a wilk tu: otóż i Bakałarz ze swoją nową żoną. Mężczyzna i kobieta weszli do gospody. Wszystkich ogarnął lęk na ich widok. Nawet na Rudolfie zrobił wrażenie ten straszny zbÓjca. Spoglądał nań z ciekawością i przekonał się, że Szuryner nie przesadził w opisie. Bakałarz okropnie zeszpecił sobie twarz. Wszędzie głębokie blizny, sine, wygryzione witriolem; wargi nabrzmiałe, dwie nieforemne dziury zamiast nozdrzy. Oczy - jasne, małe, okrągłe - błyszczały dzikością; czoło spłaszczone jak u tygrysa - ginęło pod wielką, futrzaną czapką. Bakałarz był średniego wzrostu, głowę miał wielką, szerokie, silne, mięsiste barki rysowały się pod fałdami płóciennej bluzy; długie, muskularne ręce świadczyły o niezwykłej sile. Kobieta, która z nim przyszła, była stara, dosyć przyzwoicie ubrana. Ujrzawszy ją Gualeza pobladła i drżąc schwyciła Rudolfa za rękę. - Boże! Boże! To ona... to Puchaczka... Bakałarz podszedł wolno do stołu, gdzie siedzieli Rudolf, Gualeza i Szuryner, i rzekł chrapliwym głosem: - Słuchaj no, ślicznotko, rzucisz tych dwóch bałwanów i pójdziesz ze mną... Dziewczyna drżąc trzymała się Rudolfa. - A ja... nie będę zazdrosna - zawołała Puchaczka, śmiejąc się do rozpuku. Nie poznała w Gualezie dziecka, nad którym się pastwiła. - Co to? Nie rozumiesz mnie, dziewko! - wrzasnął Bakałarz. - Jak zaraz nie pójdziesz, to wybiję ci oko, żebyś była do pary z Puchaczką; hej, ty, z wąsami - mówił do Rudolfa - jeśli mi jej w tej chwili nie oddasz, duszę ci wytrzęsę. - Boże! Ratuj mnie! - zawołała Gualeza, załamując ręce, a wspomniawszy, że może narazić Rudolfa na niebezpieczeństwo, dodała: - Panie, nie ruszaj się z miejsca; jeśli on się zbliży, krzyknę, a gospodyni, z obawy przed policją ujmie się za mną. - Bądź spokojna, moje dziecko - odparł Rudolf patrząc śmiało na Bakałarza. - Skoro przykro ci patrzeć na to szkaradne bydlę, wypchnę go na ulicę. - Ty?!... - krzyknął Bakałarz. - Ja!... odparł Rudolf. I mimo błagania Gualezy wstał od stołu. Bakałarz cofnął się o krok na widok fizjonomii Rudolfa; Gualeza i Szuryner poznać nie mogli towarzysza, tak piekielny gniew wykrzywił w jednej chwili jego szlachetną twarz. W walce z Szurynerem wydawał się wesoły, teraz ogarnęła go zajadła nienawiść, źrenice błyskały dziwnym ogniem. Są ludzie mający w spojrzeniu magnetyczną siłę. Rudolf ją posiadał