Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Dygresyjnie pragnę zwrócić powszechną uwagę, że z wyjawianych mi w tamtych czasach sekretów przez czterdzieści lat nie zdradziłam ani słowa. Robię to dopiero teraz. Czterdzieści lat minęło, to już chyba przedawnienie…? Wracam do pani Henryki. — Nie wiem, co zrobić — oznajmiła. — On się chyba we mnie zakochał, na umysł mu padło, a ja się staram jak mogę, ale też się zakochałam. — Bardzo dobrze — pochwaliłam. — I co? — No co też pani, jakie dobrze, on jest ode mnie młodszy o siedem lat! — A wie o tym? — Nie. Myśli, że też mam dwadzieścia pięć, a najwyżej dwadzieścia siedem, l nie wiem, co zrobić. — Dać się poderwać — poradziłam stanowczo. — Przyznać się do wieku dopiero, jak on do reszty zwariuje. Pani Henryka zakłopotała się smętnie. — Ale przecież on mnie porzuci. Jeszcze pięć lat i ja będę miała trzydzieści siedem, a on ledwo trzydzieści, poleci na młodsze i co? — I nic. Z góry się pani nastawi na to porzucenie, a zanim co, będzie pani szczęśliwa. Każdą z nas ktoś zawsze może porzucić, z dwojga złego lepiej już być przygotowanym, niż żeby to nastąpiło znienacka. Co przeżyjemy, to nasze. Niech się pani nie wygłupia, przecież to całkiem tak, jakby pani nie poszła do kina albo na dansing, bo trzeba będzie wyjść! Do pani Henryki argument przemówił, zdecydowała się na chłopaka. Spotkałam ją po następnych ładnych paru latach i doznałam wielkiej satysfakcji. — Chciałam pani podziękować — powiedziała ze szczerą wdzięcznością. — To pani mnie namówiła, on mnie właśnie porzucił ł jestem nieszczęśliwa, ale nie szkodzi. Rzeczywiście, co przeżyłam, to moje i miałam kilka pięknych lat. Na rękach mnie nosił. Bez pani bym się wahała jak głupia i nic by z tego nie wyszło. Teraz się chyba namyślę na jednego takiego w średnim wieku, to już nie to, ale zawsze człowiek… Straciłam ją z oczu i nie wiem, co się z nią dzieje, niemniej potwierdzenie słuszności własnych poglądów ogromnie podniosło mnie na duchu. Od razu mi się przypomina następne. Pracowała w „Energoprojekcie” także kreślareczka imieniem Nacią. Dla odmiany pochodziła z tak zwanych nizin społecznych i gust miała wyrobiony, czerwone plusze z frędzlami i złocone żyrandole wydawały jej się szczytem urody i elegancji. Co w tym dziwne, to to, że ubrać się umiała bezbłędnie, odzież od pluszów oddalona była bez mała o lata świetlne, instynkt chyba…? Zagięła parol na jednego konstruktora, faceta bardzo przystojnego i na wysokim poziomie, zdolnego, z językami i przyszłością. Szkopuł leżał w stałej podrywce, dziewczynie bardzo pięknej i na poziomie zbliżonym do niego. Nacią jednakże miała wdzięk, ślicznie tańczyła na łyżwach, a w dodatku wiedziała, czego chce. — Tyle ode mnie dostanie co brudu za paznokciem — powiadomiła mnie z zaciętością. — Musi się ze mną ożenić i zobaczy pani… Zobaczyłam, ożenił się rzeczywiście, budząc sensację w całym biurze. I znów spotkałam Nacie po latach. Wyglądała zachwycająco i nad wyraz elegancko. — Zrobiłam maturę — wyznała. — Bo wie pani, do niego przychodzą znajomi, koledzy, o rany, ja w ogóle nie rozumiem, o czym oni mówią. Ale niech pani nie myśli, nie jestem taka głupia, żeby gębę otwierać, słowem się nie odzywam, tylko się grzecznie uśmiecham i wszyscy uważają, że jestem taka inteligentna. Ale nic, daję sobie radę coraz lepiej, dziecko mamy, proszę bardzo, mogę urodzić jeszcze i drugie… Jako nieoczekiwane skojarzenie staje mi w oczach mój własny syn. Nie, z Nacią i jej poglądami nie miał nic wspólnego, przyszedł mi na myśl raczej w związku z panią Henryką i jej pierwotnym uczesaniem. Nie jestem nietoperz i fryzur się specjalnie nie czepiam, ale modna była swymi czasy koafiura na głupiego Jasia. Mój starszy syn poszedł za modą i twarzowo mu to nie wypadło. Naprawdę ciężko patrzeć na własne dziecko, jeśli ma gębę absolutnego debila, a tak właśnie w tych włoskach wyglądał