Ostatecznie dla naleĹźycie zorganizowanego umysĹu ĹmierÄ to tylko poczÄ tek nowej wielkiej przygody.
Naytrel siadł z konia, wyciągnął drugą szablę. Stali na polanie otoczonej ogromnymi kamieniami przypominającymi potężne jaja. Takie same widywało się w kręgach druidów, na których widniały pradawne runy. Otaczała ich głucha cisza. Wszystko zamilkło w oczekiwaniu tego, co stanie się dalej. Polanka stała się areną, na której mieli stoczyć śmiertelny bój. Stali naprzeciw siebie, w odległości około trzydziestu kroków. Ruszyli równo, jednocześnie wznosząc broń do walki. Dopadli się na środku polany, zaskrzeczała stal, rozeszły się odgłosy uderzenia. Castor uderzył dwa razy od góry, pionowo, raz za razem. Rivelv padł na kolano, sparował obiema szablami, ledwo. Wstał do pionu uderzając przeciwnika łokciem w podbródek. Castor nie zwrócił na to uwagi. Uderzał na głowę, mierząc w skroń. Naytrel odbił. Barbarzyńca był silny. Za silny. Jego obusieczny miecz był doskonale wyważony. Rivelv z trudem sparował kolejne cięcie. Krwawy Castor napierał. Rivelv cofał się w tył odbijając nadlatujące ostrza Barbarzyńca uderzał z coraz większą wściekłością, napierał i napierał. Uderzał raz za razem, co chwila wybierając inne miejsca. Zamierzył się na głowę, rivelv sparował. Na żebra, sparował. Znowu na głowę, rivelv odruchowo ją zasłonił. Barbarzyńca kopnął go w żołądek wykręcając się w biodrach. Naytrel wzleciał lekko nad ziemię, poleciał do tyłu, uderzył plecami o głaz i padł na ziemię. Zamroczyło go. Jak przez mgłę słyszał rechot barbarzyńcy. - Ha ha ha ha ha! Czas umierać, co odmieńcze!? Ale nie spieszmy się z tym, bo wiesz co? Nim umrzesz muszę ci coś powiedzieć. Obiecałem mojemu bratu że przywiozę mu twoją głowę, pozwolisz? Naytrel potrząsną głową. Bolała go. Zamazany obraz stał się znów wyraźny. Barbarzyńca wbił miecz w ziemię. Szedł w stronę rivelva wyciągając sztylet z pochwy przy pasie. - Musi być ładnie odcięta!- uśmiechał się paskudnie- Trochę się pomęczysz, zanim ci ją oderżnę, ale obiecuję: sztylet jest ostry. Naytrel ani myślał sprawdzać czy mówi prawdę. Ku zdziwieniu Castora wstał na równe nogi. Dopadł go z wyciągniętą pięścią. Uderzył w głowę najeżoną osłonką szabli, w mgnieniu oka rozorując policzek barbarzyńcy. Krew bryzgnęła na trawę. Castor obrócił się w miejscu i runął na ziemię z krzykiem. Rivelv dopadł jego miecza, schował szable i z trudem wyciągnął miecz z ziemi. Trzymając go przed sobą zakręcił się w miejscu i cisnął nim w krzaki. Gdy się obrócił, barbarzyńcy już nie było. Na trawie pozostała tylko krew. O dziwo słyszał jego kroki. Widział poruszającą się trawę, widział chlapiącą krew, ale nie widział barbarzyńcy. - Zdychaj!- wrzasnął Castor pojawiając się tuż za nim. Naytrel obrócił się na pięcie, oberwał w skroń, krew siknęła jak z rozgniecionej wiśni, padł na kolano z trudem utrzymując równowagę. Chciał sięgnąć po szablę, ale kolejne uderzenie zniosło go z nóg. Barbarzyńca przydusił przeciwnika nogą. Przytknął ciężki but do szyi pokonanego rivelva. - Do tego się tylko nadajesz, odmieńcu. Do czyszczenia moich butów z gnoju i gówna. Rivelv zgiął nogę w kolanie, wyprowadził kopnięcie krocze. Castor skulił się jak pobity pies, otwierając szeroko oczy. Naytrel wstał do pionu rozcierając gardło. Nie sięgnął po szablę. Złapał głowę Castora oburącz, wykrzywił twarz w gniewnym grymasie i uderzył kolanem. Barbarzyńca padł na plecy. Z nosa i policzka ciekła mu krew. Rivelv zobaczył jak stara się przekręcić pierścień wciśnięty na palec prawej dłoni. Jak staje się niewidzialny. W jednej chwili wyrwał szablę z pochwy, dharmońska stal zawyła w powietrzu i ścięła dłoń Castora jak świeczkę. Barbarzyńca wrzasnął pojawiając się w mgnieniu oka, zerwał się z ziemi wykrzywiając twarz w morderczym grymasie. Jego spojrzenie było szalone, oczy zapłonęły. Rivelv padł na kolano, wyrwał drugą szablę, ciął przez tułów obiema na raz rozorując kolczugę przeciwnika. Castor zamilkł, z ust wypłynęła mu krew plamiąc zbroję i folgowy fartuch. Cofnął się o krok, na wpół przymknął oczy. - Ty suczy s..s..- szepnął głucho po czym ciężko runął na plecy. Rivelv został na polanie sam, z opuszczonymi szablami ociekającymi z krwi. Cały odziany na czarno, z rozbitą skronią i kością policzkową. Oczy płonęły mu gniewem i radością jednocześnie. - Teraz ty, Dewiusz- warknął sam do siebie. Sięgnął po odciętą dłoń barbarzyńcy, zerwał z paca pierścień- No proszę.... . Jego kary ogier zarżał wesoło zwracając na siebie uwagę