Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Gdzieś niedaleko leżały trupy biednych wiedźm-eme- rytek. To prawda, wyrządziły ludziom wiele zła i może za te wszystkie złe uczynki dostały to, na co zasłużyły, ale przecież ten psychopata nie będzie ich sądził! Sam ma ręce we krwi aż po łok- cie! Poczułem zmęczenie. Wszystko, co działo się do tej pory, dotyczyło wyłącznie mnie. Bawiliśmy się z przeciwnikiem w ciu- ciubabkę, ale zabawa dotyczyła tylko nas. A teraz zabawa się skoń- czyła. Wróg przystąpił do planowej likwidacji obsady oraz nisz- czenia dekoracji. Były pierwsze ofiary. Już za samą Weronikę udusiłbym drania! Kto będzie następny? Liona, Plimutrok, miesz- kańcy Wesnachhause? A może Kucharz i jego synowie? Albo de Bras? Czekanie byłoby przestępstwem. - Nie będę już przed nim uciekał. Atakujemy. - Mówicie poważnie? - spytała cicho wiedźma. - Pewnie! - Lija i Buldożer potwierdzili entuzjastycznie. - Nasz lord jest straszny w gniewie! Władca Lockheimu lepiej by zrobił, gdyby się gdzieś schował i przeczekał... - Spokój ma być! - krzyknąłem surowo. - Plan jest taki. Jutro cała drużyna rusza w drogę o świcie. Myślę, że do pełnego sukce- su operacji będziemy potrzebowali wszystkich wojsk. Gorgulia, nie śmiem pani prosić o wzięcie udziału, ale może zdołałaby pani wezwać na pomoc oddziały Złobyni i Brumela? - To nie będzie trudne. - Dziękuję. I jeszcze jedno: proszę opisać szczegółowo te lata- jące demony. - Cóż... przypominają ogromne beczki, skórę mają zieloną w rude plamy, brzuch błękitny, na nogach koła, na górze trąbę po- wietrzną i długi, sztywny ogon... - Helikoptery! Jak mu się udało je tu ściągnąć? - Wiecie, znając imię demona, można spróbować nim rządzić... - W tym przypadku to nie zda egzaminu. A nie próbowałyście chronić się zaklęciami? - Atak był niespodziewany... - Siwa wiedźma pokręciła gło- wą. - Przywykłyśmy, że to my atakujemy, i po prostu nie zdążyły- śmy zrozumieć, że tym razem mamy być ofiarami. Poza tym nie jesteśmy wojownikami, lecz kobietami. - Rozumiem... - Milordzie, jak chcecie walczyć z latającymi demonami, sko- ro nawet wszystkie wiedźmy Cichej Przystani były wobec nich bezsilne? - zapytał cicho Jean. Dobre pytanie... Nie miałem żadnego konkretnego planu, ale gdzieś w głębi mó- zgu już dojrzewał pewien pomysł. Zdaje się, że widziałem tu coś odpowiedniego do walki z helikopterami, tylko kiedy? Aha, już wiem! Zaraz po moim przybyciu do Środkowego Królestwa po niebie przeleciał złocisty smok. Pozostawał już tylko drobiazg - schwytać smoka i skłonić go do współpracy... Kucharz i de Bras ruszyli do Ristail, żeby połączyć się z woj- skiem króla. Gorgulia Times i Weronika zostały w Wesnachhause do czasu wyzdrowienia młodej wiedźmy. Przy użyciu nietoperzy kniaziowi i porucznikowi wysłano pilne depesze, w których pole- cono im wyruszyć w rejon zamku Rajumsdala i czekać w zasadz- ce. Każdy miał jakieś zajęcie, więc postanowiłem wykorzystać wszystkie rezerwy. Wyobrażacie sobie reakcję moich przyjaciół na propozycję schwytania smoka? Co powiedziała wiecznie nie- zadowolona Lija? A tchórzliwy rycerz? No tak... Po prostu osza- leli z zachwytu! Trzeba to było widzieć! Dziewczyna biegała po korytarzach, meldując każdemu napotkanemu człowiekowi: - Mój lord rusza na smoka! Zazdrościcie mu, prawda? - Wszy- scy wzdychali żałośnie i strasznie zazdrościli. Buldożer, udając bywałego wojaka, łgał przed młodymi ryce- rzykami jak z nut: - Ósmego smoka lord zadusił gołymi rękami. Nie lubię, powia- da, tego specyficznego zapachu smoczej krwi... - Co za kłam- czuch! Chociaż z drugiej strony, lubię takie drobne komplementy i zawsze z przyjemnością słucham jego opowieści o sobie. Matwieicz postanowił się do nas przyłączyć - jako weterynarz strasznie chciał zobaczyć na własne oczy żywego pterodaktyla. Pojechaliśmy we czwórkę. Miejscowi mieszkańcy zapewniali, że smoki występują w po- bliżu górskiej granicy, niedaleko posiadłości Charlesa Lee. Kilka dni później byliśmy na miejscu. Wybaczcie rzeczowy styl opowie- ści, ale wydarzenia utraciły dla mnie całą romantykę i wydawały się zupełnie zwyczajne. Góry jak góry, okolica kamienista, drzew dużo, nawet grzyby są... gdybyśmy nie mieli pilniejszych zajęć, moglibyśmy urządzić całkiem miły obóz alpinistyczny. Znad wzgórza unosiły się smugi dymu, co pozwoliło nam odnaleźć smo- ka bez większych problemów. Zsiedliśmy z koni, przywiązaliśmy je i ruszyliśmy. Wystarczyło zajrzeć za skalny załom. Wtedy go zobaczyliśmy