Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Czuł się tak, jakby złożył jedną z przysiąg, które Triinowie traktowali ze śmiertelną powagą. Pragnął zemsty za wszelką cenę, choćby kosztem własnego życia, które - wbrew temu, o czym przekonywała go Dyana - nie miało już dla niego żadnego uroku i celu. Dyana i Shani mogły sobie jakoś bez niego poradzić, a śmierć Gayle'a kusiła go nieodparcie. Gotów był dążyć do tego wszelkimi środkami. Kiedy do Falindaru dotarła wieść o zagładzie Ackle-Nye, Tharn na znak żalu zamknął się w swoich komnatach. Opuścił je dopiero, kiedy zaczęli przybywać wodzowie. Pierwszy pojawił się Boawa z Sheaze, nazywany przez swoich ludzi Rzecznym Wężem, co zresztą bardzo mu się podobało. Przybył z drużyną odzianych w skóry wojowników, przywożąc cenny dar dla pana Falindaru - jiiktar wykuty ze stali przez mistrza sztuki płatnerskiej, nazwany Śmierć Nar, co głosiły wyryte w stali rany. Ponieważ pojawił się przed innymi, przydzielono mu jedną z największych zamkowych komnat, ale - jak przystało na wodza - odmówił jej zajęcia, twierdząc, że woli zostać przy swoich ludziach. Wkrótce zaczęli przybywać i inni. Niemal codziennie pojawiała się w cytadeli karawana dumnych wojowników. Delgar z Miradonu pojawił się razem z Praxtin-Tarem z Reen, mimo niegdyś dzielącej ich wrogości. Z górskiej twierdzy Kes przybył lord Ishia, a z wypalonych słońcem stepów nadciągnął Shohar, który w hołdzie dla Tharna przyniósł mu zbiór nareńskich czaszek, które zdobył podczas poprzedniej wojny. Ponurych trofeów było dobrze ponad sto, wszystkie starannie wypolerowane i wygładzone do białości. Inni przybywali z mniej ostentacyjnymi darami, składając u stóp Tharna złoto, oręż i niewolnice, które Tharn przyjmował z wdzięcznością, natychmiast uwalniając kobiety i wzmacniając nimi szeregi pałacowej służby. Broń przekazywał wojownikom Kronina. Każdego wodza witał z takim samym szacunkiem, który nigdy jednak nie przekroczył pewnych granic - żadnego z wodzów Drol nie obdarzył na przykład ukłonem. Każdy z wodzów przyjmował to ze zrozumieniem, przyjmując to, że „dotknięty przez niebiosa” nie może się zniżać do zwykłych śmiertelników. Jako ostatni zjawił się Gavros z Garl, i zaraz potem Tharn ogłosił rozpoczęcie narady wojennej. Przygotowania do niej poczyniono w zieleńcu, a Richiusowi wyjaśniono, że naradę trzeba odbyć pod gołym niebem, gdzie mogą ją obserwować mieszkańcy niebios, którzy ochronią ich blaskiem księżyca. W zbocza powbijano więc pochodnie oraz ustawiono stoły zastawione winem, jadłem i darami z kłów lamparta i wężowego jadu. Pomiędzy stołami umieszczono ozdobne kaganki, w których zapalono wonne żywice, tak by ich zapach wzbił się ku niebu, budząc drzemiące tam bóstwa powietrza. Wykopano też głębokie studnie, które napełniły się świętą morską wodą, tak by nieśmiertelni zamieszkujący morza mogli zająć miejsce pomiędzy wiernymi, aby wysłuchać ich modłów. Na środkowym stole ułożono wieniec na cześć Lorrisa i Pris, którzy byli opiekunami Drolów. Spleciony z winorośli i dzikiego kwiecia, miał kształt okręgu i wielkość koła wozu, symbolizował zaś nie mające kresu uwielbienie dla bliźniaczych bóstw. Wokół niego ułożono złote świece, które jedną po drugiej zapalali zebrani wodzowie. Richius z rosnącą fascynacją obserwował cały ceremoniał i zadając naiwne pytania, czekał na pojawienie się Vorisa Wilka. Czekał aż do zmroku, kiedy zapalono pochodnie, a na twarze zebranych spłynęła księżycowa poświata. Wilk jednak się nie zjawiał. - Przyjdzie, prawda? - spytał w końcu Lucylera. Siedzieli obok siebie na kocu położonym w trawie obok jednego z niskich stołów. Inni wodzowie zaczęli zbierać się w gromady, czekając na pojawienie się Tharna. Naradę rozpoczęło zapalenie przez mędrca świecy pośrodku wieńca. Wcześniej zapłonęły kaganki, które posłały w górę swe mistyczne wieści. Lucyler nerwowo pieścił swój jiiktar, polerując jego bliźniacze ostrza skrawkiem szmatki. Jego odbicie w lśniącej stali tak mu się spodobało, że prawie nie zwracał uwagi na przyjaciela. - Tak chyba uważa Tharn - odpowiedział, nie zmieniając pozycji. Richius rozejrzał się dookoła. Niedawno pojawił się Boawa, który wraz ze swoim orszakiem klękał właśnie do modlitwy przed wieńcem na środkowym stole. Na miejscu byli już Shohar i Ishia, oraz większość pozostałych, Vorisa jednak nie było, co budziło w Richiusie podejrzenia. Nie było też Kronina, co odkrywszy, Richius poczuł ukłucie niepokoju. - Powinien już być - stwierdził, zwracając się do Lucylera. - Dolina Dring nie jest w końcu tak daleko. I gdzie podziewa się Kronin? On też musi się tu chyba zjawić. Wzmianka o wodzu Tatteraku obudziła czujność Lucylera. Zaniepokojony podniósł głowę i powiódł wzrokiem po zebranych. Nieobecność Kronina wyraźnie go zaskoczyła. - Może jest przy Tharnie? - podsunął. - Może - odpowiedział Richius. Jego zaniepokojenie rosło z minuty na minutę i w kręgu zbrojnych w lśniące ostrza wodzów, obrzucających go zdumionymi spojrzeniami, czuł się coraz bardziej nieswojo