Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wielbłądy, czując, że piasek usuwa się spod ich kopyt, zaczęły nerwowo tańczyć, szarpać za uprząż i dziko młócić powietrze nogami. Szahin zeskoczył na ziemię, chwycił lejce wierzgających wielbłądów. - Boją się śpiewających piasków! - krzyknął do Mireille, przytrzymując lejce i pomagając jej zdjąć konstrukcję namiotu z grzbietu wielbłąda. Szahin zasłonił oczy zwierząt, nie zważając na ich nerwowe, chrapliwe ryki. Następnie unieruchomił je przy użyciu takil - wiązania krępującego ich przednie nogi nad kolanami - i zmusił do przyklęknięcia, podczas gdy Mireille ściągała cały bagaż na ziemię. Gorący, pustynny wiatr przybierał na sile, a śpiew piasków stawał się coraz głośniejszy. - Są dziesięć mil od nas! - zawołał Szahin, przekrzykując szum wiatru. - Lecz przemieszczają się bardzo szybko i dojdą tutaj za jakieś dwadzieścia, może trzydzieści minut. Zaczął wbijać w ziemię kołki namiotu, rozciągając płótno na bagaże. Wielbłądy ryczały z przerażeniem. Mireille przecięła jedwabne paski o nazwie sibaks, którymi przywiązane były sokoły, po czym złapała ptaki, wcisnęła je do juków, a juki wepchnęła pod namiot. Potem oboje z Szahinem wczołgali się pod płótno namiotu, już do połowy zasypane ciężkim, ceglastym piaskiem. Gdy znaleźli się w środku, Szahin zaczął owijać muślinową zasłoną jej głowę i twarz. Nawet tutaj, mimo osłaniającego ją grubego płótna, czuła kłujący piasek na skórze - wciskał się jej do ust, nosa i uszu. Rozpłaszczyła się na piasku i próbowała jak najrzadziej nabierać powietrze. Śpiew piasku stawał się coraz głośniejszy, upodabniając się do ryku wzburzonego morza. - Wężowy ogon - powiedział Szahin, obejmując Mireille, by ochronić ją przed naporem piasku. - Podnosi się, by strzec wejścia. Oznacza to - jeśli taka jest wola Allaha - że jutro dotrzemy do Tasili. Sankt Petersburg marzec 1793 Przeorysza z Montglane siedziała w olbrzymim salonie przydzielonego jej apartamentu w pałacu cesarskim w Sankt Petersburgu. Ciężkie tkaniny okrywające drzwi i okna nie przepuszczały światła, przez co pokój sprawiał wrażenie przytulnego i bezpiecznego. Jeszcze tego ranka przeorysza była przekonana, iż jest bezpieczna, że przygotowała się doskonale na wszelkie ewentualności. Teraz jednak zdała sobie sprawę, że była w błędzie. Otaczało ją już pół tuzina femmes de chambre przydzielonych jej przez carycę Katarzynę. Siedząc w milczeniu, pochylone nad tamborkami, obserwowały ją cały czas kątem oka, by móc donieść carycy o każdym jej ruchu. Poruszała wargami, mrucząc pod nosem Akt wiary i Skład Apostolski, by myślały, że jest pogrążona w modlitwie. Tymczasem, siedząc przy inkrustowanym francuskim sekretarzyku, przeorysza otworzyła swą oprawną w skórę Biblię i po raz trzeci przeczytała list, który francuski ambasador przemycił jej tego ranka. Było to jego ostatnie posunięcie, gdyż niedługo potem przyjechały po niego sanie, które miały go zawieźć do Francji. Nadawcą listu był Jacques-Louis David. Mireille zniknęła - uciekła z Paryża podczas terroru, a nie można wykluczyć, że w ogóle wyjechała z Francji. Ale Valentine, słodka Valentine, nie żyje. A cóż się stało z figurami, zachodziła w głowę przeorysza. Rzecz jasna w liście nie było o tym ani słowa. W tym właśnie momencie na zewnątrz rozległ się hałas - jakiś metaliczny szczęk i głośne okrzyki, nad którymi górował stentorowy głos carycy. Przeorysza złożyła list i zamknęła Biblię. Femmes de chambre rzuciły na siebie zaniepokojone spojrzenia. Po chwili drzwi otwarły się na oścież, a zerwana tkanina spadła na podłogę wśród grzechotu miedzianych kółek. Gdy Katarzyna wtoczyła się do komnaty, prowadząc za sobą tłum oszołomionych strażników, pokojówki zerwały się z miejsc. Wokół rozsypały się koszyczki, tamborki, nici i kawałki materiałów. - Precz! Precz! Precz! - krzyczała, idąc przez komnatę i stukając w dłoń zwojem pergaminu. Pokojówki rozpierzchły się na wszystkie strony i przepychając się jedna przez drugą, ruszyły ku drzwiom. W przejściu doszło do małego zamieszania, gdyż zderzyły się ze strażnikami, którzy, podobnie jak one, usiłowali uciec przed monarszym gniewem. Wreszcie drzwi zatrzasnęły się z hukiem, akurat w momencie gdy caryca podeszła do sekretarzyka. Przeorysza, trzymając przed sobą zamkniętą Biblię, obdarzyła ją łagodnym uśmiechem. - Moja droga Sophie - zaczęła słodko - cieszę się, że po tylu latach przyszłaś do mnie na poranną modlitwę. Proponuję, byśmy zaczęły od Aktu skruchy... Caryca uderzyła z trzaskiem w Biblię trzymanym w ręku zwojem pergaminu. Z oczu ciskała błyskawice. - Sama zacznij od Aktu skruchy! - ryknęła. - Jak śmiesz mi się sprzeciwiać? Jak śmiesz? W tym kraju moja wola jest prawem! Mija już rok, odkąd jesteś tu pod moją opieką, choć moi doradcy nie są tym zachwyceni, a ja sama nie jestem przekonana o słuszności tego kroku. Jak śmiesz lekceważyć mój rozkaz? - Po tych słowach złapała pergamin i rozwinęła go przed oczyma przeoryszy. - Podpisuj! - wrzasnęła. Trzęsącą się ręką wyjęła pióro z kałamarza, tak że atrament rozchlapał się po blacie sekretarzyka. Jej twarz była biała z wściekłości. - Podpisuj! - Moja droga Sophie - powiedziała przeorysza ze spokojem, wyjmując pergamin z dłoni Katarzyny - nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Po tych słowach obejrzała dokument, jakby nigdy wcześniej go nie widziała. - Platon Zubow twierdzi, że odmówiłaś złożenia podpisu! - krzyknęła Katarzyna, patrząc na przeoryszę, która przebiegała wzrokiem dokument. Nadal trzymała w palcach kapiące pióro. - Chcę znać powód twojej odmowy, zanim wtrącę cię do więzienia! - Jeśli masz mnie wtrącić do więzienia, to nie rozumiem, co ci da znajomość powodu mojej odmowy, choć przyznaję, że moja odpowiedź mogłaby zaspokoić twoją ciekawość - odparła przeorysza z uśmiechem i raz jeszcze zerknęła na dokument. - Co masz na myśli? - spytała caryca, odkładając pióro do kałamarza. - Doskonale wiesz, czym jest ten dokument, a odmowa jego podpisania jest równoznaczna ze zdradą stanu. Każdy emigrant, który chce pozostać pod moją opieką, musi podpisać tę przysięgę. Ten naród rozpustnych łajdaków zabił swojego króla! Dlatego wypędziłam z dworu ambasadora Geneta, zerwałam wszystkie stosunki z tym marionetkowym rządem głupców i wydałam zakaz wpuszczania francuskich statków do rosyjskich portów! - Tak, tak - powiedziała przeorysza z lekkim zniecierpliwieniem. - Lecz cóż to wszystko ma wspólnego ze mną? Nie jestem emigrantką; wyjechałam z kraju, nim jeszcze to wszystko na dobre się zaczęło