Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
A Johnny odpowiadał: „Nie, jest tylko mój Mister Murphy". A gdy upychaliśmy się wszyscy w samochodzie, jedno na drugim, wybierając się gdzieś, Johnny wołał nagle: „Mister Murphy chce iść do łazienki. I to już". Wszyscy się zaśmiewaliśmy i natychmiast mieliśmy kłopoty, bo Johnny wybuchał płaczem. - Czy to Johnny kiedyś lunatykował i nasikał do lodówki? - Nie, nie, nie. To był Michael - Carol spojrzała na Michaela, czekając na potwierdzenie. Orzechowe oczy i krzywy uśmiech Michael odziedziczył po rodzinie mamy. 66 67 - Na pewno nie. To musiał być Billy Nigdy w życiu nie nasikałbym do lodówki. Po prostu to nie w moim stylu. - Chcesz powiedzieć, że Kaczorek nigdy nie nasikałby do lodówki? - zapytałam, czując przyjemny dreszcz, że stać mnie na tak celny strzał. Michael pochylił się i zaczął szeptać do ucha swojemu psu: - Nie słuchaj jej, Matko Tereso. Ma urojenia. Nie przy pominam sobie, żebym kiedykolwiek mówił o nim Kaczorek. Była niedziela wieczorem, staliśmy w kuchni naszego rodzinnego domu. - Nie możesz nazywać jej ciągle Matką Teresą, musi mieć w końcu jakieś normalne imię - powiedziała Carol, pochylając się, by podrapać bernardyna za uszami. Sześciomiesięczny szczeniak położył się na grzbiecie na wyślizganym linoleum. Michael, Carol i ja przykucnęliśmy. - Matka Teresa to jest normalne imię. I niesie bardzo dobrą karmę. Teraz szczeniak zajmował prawie całą podłogę w kuchni, cztery rozkraczone łapy, tylne w ruchu. Sześć dłoni zaczęło drapać psiaka po brzuszku. Z pyska potoczył się strumyk lepkiej śliny. - Przyda jej się każdy, nawet najmniejszy okruch dobrej karmy po tym incydencie z Dolly i jej boa - zauważyłam. Carol wstała, oderwała kawałek papierowego kuchennego ręcznika i chciała wytrzeć spływającą ślinę, ale papier w okamgnieniu znikł w pysku Matki Teresy - Matko Tereso! Natychmiast to oddaj. Oddaj natych miast. No już! Pies zaczął się dławić. Michael, siadając na kolanach, włożył dłonie pod suczkę, chcąc ją podnieść. Carol i ja szybko znalazłyśmy się z obu stron obok niego. - Raz, dwa, trzy - komenderował Michael i postawili śmy szczeniaka na własnych łapach. Wciąż się dławiła, stanęłam więc za nią okrakiem i wykonałam bezbłędnie manewr Heimlicha. Kąt był nieco inny, ale sam mechanizm bardzo podobny jak w przypadku przedszkolaków. Zwitek lepkiego papieru wystrzelił z pyska i przeleciał przez kuchnię, lądując na drzwiach jednej z dolnych szafek. Pies wstrząsnął swoją jeszcze obwisłą zapasową skórą szczeniaka, po czym ponownie położył się na podłodze, rozkładając łapy. Michael i ja przyklęknęliśmy na powrót, by popieścić malucha. Carol usunęła z szafki wątpliwą ozdobę. - Podziękuj ładnie cioci Sarze. Michael wtulił głowę w sierść w okolicach jej karku. Oczy suki się zaszkliły, patrzyła z miłością. Czarne łatki na białym futrze wokół nosa wyglądały jak namalowane piegi. - To już drugie twoje przewinienie dzisiejszego dnia, szczeniaku - zrugałam Matkę Teresę. - Wprost nie do wia ry, że zdołała poszarpać Dolly to boa. Nagle patrzę, a z pyska wystają jej różowe pióra. Najlepsze jest to, że gdyby nie chłopcy i ich śmichy-chichy, Dolly nic by nie zauważyła. Wybuchnęliśmy śmiechem, przypominając sobie minę Dolly - Michael - zapytała Carol - dlaczego Phoebe nie przyszła? Michael wzruszył ramionami. - Została w domu, bo chciała poczytać książkę. Chyba nie zależy jej teraz specjalnie na spotkaniach z naszą rodziną. Mówi, że opowiadamy za dużo starych historii i ona czuje się zepchnięta na margines. - Kevin też tak mówił - odezwałam się. Carol spojrzała na mnie krzywo. - Ale to przecież o niczym nie świadczy - dodałam szybko. Wszyscy wiedzieliśmy, że małżeństwo Michaela przechodzi kryzys, ale choć szeptanie o tym po kątach za jego plecami było w porządku, nie należało absolutnie poru- 68 69 szać tego tematu wprost. Zastanawiałam się, czy wszystkie rodziny tak się zachowują. I wolałam nie myśleć, czego nie mówili przy mnie o Kevinie. Tata otworzył drzwi, tak by wsadzić w nie głowę. Spojrzał surowo na Matkę Teresę. - Mój czworonożny przyjacielu, wdepnąłeś po uszy w gówno