Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Marian przepadała za swoją teściową, ale była typem kobiety, która w swoim domu lubiła rządzić niepodzielnie. Było to więc chyba najlepsze rozwiązanie. Dorey Manor była rodzinną siedzibą mego dziadka i po jego ślubie stała się częścią posiadłości Cador. - Pojedziemy do nich dziś po południu - oznajmił dziadek. - Zgadzasz się, Rebeko? - Oczywiście! Bardzo chcę się z nimi zobaczyć. - A więc załatwione. Powiem, by przygotowano dla ciebie Dandy'ego. - Och, z przyjemnością! Miałam uczucie, jakbym wróciła do domu. To była moja własna rodzina. Pamiętano o tym, co lubię, a czego nie. Przykładem mój drogi wierzchowiec Dandy, na którym zawsze jeździłam, będąc w Kornwalii. Imię zawdzięczał szczególnej dystynkcji, jaka cechowała jego zachowanie. Był piękny i jakby tego świadomy. Ruchy miał pełne gracji, a jego przywiązanie do mnie naznaczone było rodzajem pobłażliwego lekceważenia. "To prawdziwy dandys" - określił go jeden ze stajennych, i odtąd nazwa ta przylgnęła do niego na stałe. Galopując po plaży, objeżdżając truchtem łąki, może zdołam zapomnieć na chwilę o tym, że Benedykt Lansdon odebrał mi matkę. Babcia zwróciła się do mnie z niespodziewanym pytaniem: - Czy pamiętasz High Tor? - Ten piękny stary dwór? - zapytałam. - Zdaje się, że zyskał nowych właścicieli. - Tak, Wescottów. Ale oni go jedynie wynajmowali. Sir John Persing nie pozostawił po sobie żadnej rodziny. Zarząd majątku chciał dom sprzedać... na razie jednak postanowili go wynająć. I w taki oto sposób Wescottowie trafili do High Tor. Teraz są tam już inni lokatorzy... Francuzi. - Uciekinierzy - wyjaśnił dziadek. - To ciekawe. Znacie ich? - Mówimy sobie dzień dobry. Przybyli z Francji; wypędziły ich stamtąd rozruchy... A może postanowili opuścić kraj już wcześniej, widząc, na co się zanosi. - Rozruchy? - Tylko nie mów dziadkowi, że nie wiesz, co się działo we Francji. Będzie oburzony twoją niewiedzą. - Tam była jakaś wojna czy coś w tym rodzaju? - Rzeczywiście był to konflikt zbrojny z Prusakami, którzy spuścili Francuzom tęgie lanie. Właśnie ta wojna sprowadziła w nasze strony Bourdonów. - Czy to znaczy, że oni opuścili swą ojczyznę? - Tak. - Czy mają zamiar pozostać w Anglii na stałe? Babcia wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. Na razie mieszkają w High Tor. Przypuszczam, że wynajęto im dom pod warunkiem, że w przyszłości nabędą go na własność. Myślę, że wiele będzie zależało od tego, jak rozwinie się sytuacja we Francji. - Kim są ci Francuzi? - Jest to małżeństwo z synem i córką. - To bardzo interesujące. A jak odnosi się do nich miejscowa ludność? - No cóż, tutejsi ludzie są uprzedzeni do obcych - powiedział dziadek. - Panienka jest dość miła - stwierdziła babcia. - Na imię jej Celeste. Ma chyba jakieś szesnaście lat, prawda, Rolf? - Coś koło tego - potwierdził dziadek. - A młody człowiek, jej brat, bardzo dziarski... jak sądzisz, w jakim może być wieku: osiemnaście - dziewiętnaście lat? - Przypuszczam, że tak. Zapytamy ich przy okazji. Chciałabyś ich poznać, Rebeko? - Och, tak! Z przyjemnością. Odnoszę wrażenie, że ogólnie niewiele się tutaj zmieniło. - No, nie. Oprócz najazdu Francuzów w zasadzie wszystko jest po staremu. Ubiegłoroczne wiatry dały się nam nieco we znaki, poza tym rok byk wyjątkowo deszczowy, rolnicy bardzo narzekali. Pani Polhenny nadal tropi czarne owieczki w bożym stadzie, cytuje Biblię i grozi grzesznikom wiecznym potępieniem. Jej zdaniem większość z nas, oczywiście z jej chlubnym wyjątkiem, zasługuje bezwzględnie na taką karę. A Jenny Stubbs, jak była zwariowana, tak jest w dalszym ciągu. - Czy nadal do siebie śpiewa? Babcia skinęła głową twierdząco. - Biedne stworzenie - powiedziała ze współczuciem. - I wciąż żyje w przekonaniu, że będzie miała dziecko? - Tak, wciąż, obawiam się. Ale dzięki temu jest szczęśliwa; my bardziej przejmujemy się jej losem niż ona sama. - Zapowiada się ładny dzień - zauważył dziadek. - Już z góry cieszę się na popołudniową przejażdżkę. Zostawiłam ich przy śniadaniowym stole, a sama poszłam na górę do swego pokoju. W sali lekcyjnej czekała na mnie panna Brown. Dandy był osiodłany i gotów do drogi. - Miło, że panienka znowu do nas zawitała - przywitał mnie radośnie stajenny Jim Isaacs. Odparłam, iż bardzo się cieszę z przyjazdu do Cador. Dalszą rozmowę przerwało nadejście dziadka. - Cześć - powiedział. - Wszyscy gotowi? A zatem ruszamy w drogę, Rebeko. Przyjemnie było jechać starym znajomym szlakiem, między łanami bujnego polnego kwiecia, i wdychać powietrze przesycone balsamiczną wonią. Pachniały stokrotki, rzeżucha wodna i łąkowa oraz firletka pospolita. Ptaki zanosiły się śpiewem; wiosna była tutaj w całej pełni. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że przyjazd do Kornwalii był najwłaściwszą decyzją, jaką mogłam podjąć. - Dokąd chcesz pojechać po wizycie w Dorey Manor? Nad morze, wrócić na wrzosowiska czy po prostu przejechać się polami? - Wszystko mi jedno