Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zesztywniałymi palcami potrącił wiszący na haku klucz francuski i skrzywił się, gdy klucz z łoskotem spadł na pokład. - Przepraszam - szepnął. Przesunął dłońmi po narzędziach i natrafił na rząd półek. Na najwyższej z nich wymacał jakieś pudło, po czym jego palce dotknęły materiału. Sterta koców. Obok pudła stała metalowa skrzynka. Otworzył ją i wyszperał świeczkę oraz pudełko zapałek. - Zapalę zapałkę - powiedział. - Nie będę patrzył. - Jestem tak zmarznięta, że wszystko mi jedno - odparła. Potarł zapałkę i odganiając parę z własnego oddechu przejrzał zawartość metalowej skrzynki. Był to zestaw ratunkowy, zawierający środki pierwszej pomocy, konserwy i butelkę z wodą. Obok półki znajdowała się szafka, w której wisiały ubrania. - Strzał w dziesiątkę - ucieszył się Indy. Zgasił płomyk. Wsunął kombinezony i koce pod pachę i ze skrzynką w dłoni, po omacku, wrócił do miejsca, gdzie za największą skrzynią siedziała Alecia. Gdy rozwijał naelektryzowany koc, żeby okryć nim S-Indiana... 113 Alecię, poj awiła się iskra i przez chwilę wytatuowane plecy dziewczyny zostały oświetlone delikatną, niebieskawą poświatą. - Niezwykle pomysłowe, Jones - stwierdziła Alecia, gdy owi-nąłjąkocem. - Teraz pewnie na mnie wpadniesz, oczywiście przez czysty przypadek. - Bez wątpienia - odparł Indy. - Trzymaj, znalazłem trochę jedzenia. Możesz zacząć od tego. Sądząc po dotyku, to paczka krakersów. - Mogą to być nawet świece samochodowe. I tak zjem. Indy podał jej pudełko. -Teraz ja się przebiorę- oświadczył. Zdjął swoje ubranie i nałożył na siebie kombinezon mechanika, który znalazł w szafce. Następnie wyjął z zestawu ratunkowego jedną ze świec, zapalił ją drżącymi palcami i nalał na pokład pomiędzy nimi kilka kropli stearyny. - Czy to bezpieczne? - spytała Alecia. -Nie czuję tutaj zapachu benzyny - odparł Indy, ustawiając świeczkę na stearynie - Ale w nosie mam pełno lodu. Straciłem powonienie. Alecia wzięła drugi koc i zaczęła strząsać z włosów kawałki sopli. - To był dzień pełen mocnych wrażeń - stwierdziła. - Strzelano do mnie, niemal wyleciałam w powietrze i prawie spłonęłam. Goniło mnie kilku uroczych dżentelmenów w czerni i próbowano mnie utopić w morzu wraz z ładunkiem śmieci. Na domiar grozi mi zamarznięcie na pokładzie faszystowskiego samolotu, który leci nie wiadomo dokąd- i wszystko to miało miejsce, nim zdążyła upłynąć doba od chwili, gdy cię poznałam. Jones, czy twoje życie wygląda tak przez cały czas? -Nie - odpowiedział. - Czasami jest ekscytująco. - Zdjął wieczko z jednej z konserw, wetknął do środka palec i przyłożył go do koniuszka języka. - Sardynki - oznajmił z niechęcią. - Uwielbiam sardynki - oświadczyła Alecia. - Proszę -poczęstowałjąlndy. Wyjął ze skrzynki drugą konserwę i zdjął wieczko. - Umiesz czytać po włosku? Ja też nie. Podobno podróże powietrzne mają ogromną przyszłość. Jeśli tak jest, to powinni zadbać o lepsze jedzenie. O, to smakuje nieco lepiej. -Co to jest? - Jakieś konserwowe mięso - odparł. 114 Jedząc Indy wyjął swój pistolet i zaczął go wycierać kocem. Gdy go otworzył, by przejrzeć naboje, z lufy wyleciał sopel lodu i pokruszył się na podłodze. - Mój zegarek też nie działa - powiedział Indy, potrząsając nim i przykładając do ucha. - Ale moim zdaniem lecimy od mniej więcej godziny. Prawdopodobnie zdążamy w stronę Rzymu. - Ile to potrwa? - Rzym leży chyba ponad trzy tysiące kilometrów od Londynu, licząc w linii prostej. Jeszcze dziesięć albo dwanaście godzin. Jeśli dopisze nam szczęście, to nie zajrzą tutaj aż do lądowania. -A jeśli szczęście nam nie dopisze? Indy wzruszył ramionami. - To lepsze niż utonięcie, księżniczko. Alecia zj adła ostatnią sardynkę i odstawiła puszkę na bok. Owinęła się szczelniej kocem i przysunęła się do Indy'ego. - Jones... - zaczęła. -Tak? - Chciałam ci podziękować - oznajmiła. - To był najbardziej przerażaj ący dzień w moim życiu, ale nigdy nie czułam się tak żywa, jak dzisiaj. I wiem, że tkwię w tym wszystkim z winy Alistaira, nie twojej. Indy udawał, że przegląda webleya. Alecia położyła dłoń na lufie i zabrała mu broń. - Spójrz na mnie - powiedziała. - Niezależnie od tego, co się stanie, czy to przeżyję, czy nie, chcę żebyś wiedział, że nie żałuję ani jednej chwili. - Chroń mnie, Panie - rzekł Indy i spojrzał w jej oczy. Pocałował ją. Mimo śmieci, morskiej wody i sardynek, pocałunek był niezwykle apetyczny. Koc zsunął jej się z pleców, ale mimo zimna nie uczyniła ruchu, żeby go poprawić. Gdy ich usta rozdzieliły się, Indy'emu znów zabrakło powietrza. - Alecio - powiedział bez tchu. - Posłuchaj, Jones, za piętnaście minut możemy nie żyć. Któryś z tych czarnych oprychów wejdzie tymi drzwiami i to będzie nasz koniec. Nikt, ale to nikt nigdy się nie dowie, co się z nami stało. Usiłuję ci powiedzieć, że ja... Indy zasłonił jej usta palcami. -Nie mów tego - poprosił. - Jeśli to powiesz, ja też to powiem, a wtedy już po tobie. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale uwierz 115 mi. Już cztery czy pięć razy niemal zostałaś zgładzona i to gdy mi się zdawało, że cię lubię. - O czym ty, do diabła, mówisz? - Wzięła kombinezon ze sterty, którą przyniósł Indy, i zaczęła go wkładać. Jones odwrócił głowę. - Jeśli nie wydaję ci się atrakcyjna, wystarczy to powiedzieć. Wiem, że jestem tylko bibliotekarką. Na pewno nie jestem tak wspaniała jak twoje kobiety rozproszone po całym świecie, doktorze Jones, ale przynajmniej szczera. Nie musisz szukać wymówek. - Usiłowałem ci wyjaśnić..