Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Musiał chwycić ją za rękę i wyciągnąć z kryjówki. Ob- szarpana, z rozmazanym makijażem, szlochająca i zu- pełnie roztrzęsiona, z zaskoczenien spojrzała na Malka. — Co pan tu robi? — Potem pani wyjaśnię. Zna pani tego mężczyznę? Pamela krzyknęła i dostała torsji. — Na Boga! Zabiliście go! — Jeszcze nie! — ponuro skwitował Chris. — Zna go pani? — powtórzył Malko. — Tak, to Ibrahim...Irakijczyk... przyjaciel... Zamilkła nagle i zapytała: — Ale dlaczego... — To ja dzwoniłem do pani w Wiedniu. Gdyby nie to, już by pani nie żyła. Malko pchnął Pamelę w ramiona Miltona Brabecka, który właśnie nadszedł. — Proszę nie spuszczać jej z oka. Idźcie do zamku. Uważajcie, mogło być ich więcej. — Połóż się na niej, to najpewniejszy sposób ochrony! — rzucił Chris, któremu w trudnych sytuacjach zawsze dopisywał humor. Milton odszedł podtrzymując Pamelę. Dziewczyna była zbyt oszołomiona, by stawiać opór. Jak na jeden wieczór było tego za wiele — dać sobie odbić narzeczo- nego i być o włos od śmierci. Ibrahim Kamel zaczął jęczeć. Malko otworzył bagażnik. — Niech go pan wrzuci do środka. Chris załadował Irakijczyka jak pakunek i zamknął bagażnik. Malko siedział już za kierownicą. — Musimy zadać mu parę pytań — mruknął Chris Jo- nes. — W jego interesie leży udzielić nam odpowiedzi. Pokrwawiony i agresywny Ibrahim Kamel siedział opar- ty o zderzak mercedesa. Nie opodal zamku znaleźli polankę, która zwykle dawała schronienie zakochanym. Dla celów Malka i Chrisa była wymarzonym wprost miej- scem. Jones podał Malkowi znalezioną w kieszeni Kamela kartkę. Zapisano na niej ledwie parę słów i cyfr: „Lot 078 z Nowego Jorku. Przylot o 7.30. Wyjście 8. Roissy. — Ciekawe — powiedział Malko świecąc Irakijczyko- wi latarką w oczy. — To pan kierował akcją na Roissy? Kamel milczał przełykając krew. — Proszę pozwolić mi z nim pogawędzić — ofiarował się Chris i podszedł nie czekając na zgodę Malka. Zdzielił Irakijczyka pistoletem między nogi. Kamel z krzykiem runął na ziemię, zaciskając ręce na brzuchu. Chris uruchomił silnik, pochylił się nad Kamelem, uniósł jego głowę i przycisnął twarz do rury wydechowej. — Zagazuję cię jak Kurda! — rzucił. — No, oddychaj grzecznie! — Dosyć! — przerwał mu Malko. Był przeciwnikiem tortur, nawet gdy chodziło o ban- dytów. Istniały duże szanse, że trzymają w garści zabójcę z Roissy, który także posługiwał się skorpio. Chris z widocznym żalem wypuścił ofiarę. — Jestem dyplomatą! Złożę skargę! Nic mi nie może- cie zrobić. Wchodzę w skład irackiej delegacji OPEC! — wrzeszczał Kamel. — Ach tak? — mruknął Malko. — I pańskim zada- niem jest pozbycie się Pameli Balzer. Zapadło» milczenie. Chris krążył wokół. Gwałtownie chwycił Irakijczyka i rzucił: — Masz ochotę pogawędzić sobie jeszcze z maską wozu? Arab, który miał już złamany nos, rozcięte wargi, powy- bijane zęby, nie wspominając o drobniejszych obrażeniach, wpadł w amok, ciskając obelgi i grożąc Chrisowi. — Nie macie prawa! — powtarzał. — Zajrzyjcie do mojego paszportu. Odwieźcie mnie na policję. Chris zapytał z podejrzanym spokojem: — Czy to przypadkiem nie ty załatwiłeś naszego kum- pla w Berchtesgaden? Przez kilka długich sekund panowała cisza. Potem, pewien swej bezkarności, Irakijczyk prychnął i rzucił drwiąco: — Tak, ja, ty parszywy syjonisto! Darł się, kiedy pod- rzynałem mu gardło, darł się jeszcze kiedy roztrzaskał się o skały. A dziewczyna wrzeszczała, kiedy ją pieprzy- łem. Zdechniecie jak wszyscy syjoniści. Niedługo Izrael prze- stanie istnieć, Al Quods będzie wolne! — bełkotał. Spoj- rzał na pobladłego jak ściana Chrisa Jonesa i uniósł palec. — Łajdaku! Nic nie możesz mi zrobić, jestem dyplomatą. — To prawda — odezwał się matowym głosem Jones. Malko nie zdążył go powstrzymać. Beretta 92 wystrzeliła tylko raz. Kula przebiła lewą część czaszki, odrzucając Araba na trawę. Zapadła cisza, ale odgłos wystrzału ciągle dźwięczał w uszach Malka. — I am sorry — odezwał się słabym głosem Chris Jo- nes — ale nie mogłem się opanować. Ten śmieć mówił prawdę. Musielibyśmy zapakować go do samolotu le- cącego do jego pieprzonego kraju. Malko nie odpowiedział. Ibrahim wojował mieczem i od miecza zginął. Stara biblijna prawda. Nic by im nie powiedział. Był fanatykiem chronionym przez prawo krajów, które przybył zniszczyć. Malko zrozumiał Chri- sa. A w Służbach Specjalnych rachunków nie regulowa- ło się przed sądem. Ciągle jednak nie wiedział, kim byli dwaj mężczyźni z „Bristolu". I padło już siedem ofiar. — Wracamy do zamku — powiedział. — Musimy zabrać Pamelę Balzer. Przed odjazdem odłożył na miejsce papiery zmarłego, w tym notatkę dotyczącą lotu z Nowego Jorku. Służby francuskie wyciągną wnioski, które same się narzucają. Milton Brabeck nie leżał na Pameli, ale różnica była niewielka. Wybrał mały pokój na trzecim piętrze zamku, ustawił krzesło w pobliżu drzwi, położył na nim pistolet i usiadł na łóżku obok kompletnie rozebranej dziewczy- ny. Nagle Pamela poderwała się i chciała wstać. — Proszę pozwolić mi odejść! — błagała. Czuła, że znalazła się w jakimś obłąkanym świecie. In- stynkt samozachowawczy, który pozwolił jej przetrwać do tej pory, podpowiadał jej, że trzeba uciekać. Potar- gane włosy, szeroko rozstawione czarne oczy, drżący nos i duże usta przyprawiłyby o zawrót głowy nawet jezuitę. Milton zdecydowanie pokręcił głową. — Nie ma mowy! Tu mogę panią ochronić. Na zewnątrz — nie. — Muszę odszukać przyjaciela, Kurta