Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Doskonale wiem, co by się stało. Wiem też, że przeze mnie o mało nie zginąłeś. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tłumaczy mnie tylko to, że chciałam postąpić przyzwoicie. Gdybym wiedziała, że 0'Toole'wie to szczury, na pewno bym tam nie pojechała. No, proszę, śmiało, powiedz mi, że jestem pomylona. Wiem, że masz ochotę. -W porządku. Jesteś pomylona. Nie masz za grosz rozumu. - To nie ja zerwałam się chora z łóżka, żeby przejechać szmat drogi i powiedzieć komuś, że jest pomylony. - Nie dlatego przyjechałem. - A dlaczego? 120 Widziała, że z trudem przychodzi mu odpowiedzieć na jej pytanie. Zauważyła też, że wokół nich zgromadził się pokaźny tłum ciekawskich, a gapiów ciągle przybywało. - Nie macie, ludzie, nic lepszego do roboty? - zapytała z oburzeniem. - To prywatna rozmowa. Rozejdźcie się, ale już! Nikt nawet nie drgnął. Kątem oka dostrzegła dżentelmena opartego o pachołek, z plikiem pieniędzy w dłoni. Każdy nowo przybyły wręczał mu kolejny banknot. - A więc, Travisie? Dlaczego przyjechałeś? - Pomyślałem, że powiem ci, co o tobie myślę... - zaczął. Przerwała mu. - Na twoim miejscu nie robiłabym tego. A teraz, za pozwoleniem, chciałabym wrócić do dyliżansu i ruszać w drogę. Woźnica się spieszy. Gdzie pan idzie, panie Kelley? - zawołała widząc, jak podąża ku mężczyźnie z pieniędzmi. - Maleńki zakład, madame. - Do diaska, Emily, mną się zajmij! Poczuła się tak nieszczęśliwa, że miała ochotę krzyczeć. - Niby dlaczego? To twoja wina, że się w tobie zakochałam, a teraz nie mogę myśleć, jeść, spać. Uświadomiła sobie co mówi dopiero, kiedy jakaś kobieta za jej plecami westchnęła z rozrzewnieniem: - Ona go kocha. Travis zdawał się nieprzyzwoicie rozradowany. Wyciągnęła dłoń, żeby się, broń Boże, nie zbliżał. - Wyleczę się z tej choroby - oznajmiła. - Poza tym fakt, że cię kocham niczego nie zmienia, więc niech ci się nie roją żadne głupie myśli w głowie. Wracam do Bostonu. - Nie! - Owszem i cokolwiek powiesz, nie zmienię zamiarów. - Nagadaj mu, dziewczyno. Nie daj się żadnemu mężczyźnie wodzić za nos - zawołała jakaś kobieta. 121 JULIE GARWOOD CZAS RÓŻ -RÓŻOWA - Jeśli go kocha, powinna zostać - odezwał się ktoś inny. Zebrani mężczyźni przychylili się do tej opinii. Emily dość już miała publiczności. Odwróciła się do kobiety, która radziła jej zostać i szepnęła: - Pani nie rozumie. Gdybym została, okryłabym hańbą rodziców jak ladacznica. Kobieta zrobiła wielkie oczy. - Chcesz powiedzieć, że... Emily skinęła głową. - To właśnie chcę powiedzieć. - Powinnaś więc wracać do domu. Travis miał nietęgą minę. Przerażała go myśl o wyjeździe Emily, a nie wiedział jak ją zatrzymać. Boże, co za uparta kobieta. - Kochasz mnie, ale wyjeżdżasz. Dobrze zrozumiałem? - Tak. Kocham cię i wyjeżdżam. Według mnie to sensowne posunięcie. - Najzupełniej - parsknął gniewnie. Nie podjęła sprzeczki. Odwróciła się, dała gapiom znak ręką, by się rozstąpili i ruszyła z powrotem do dyliżansu. Niemal biegła, Travis dotrzymywał jej kroku. Ciżba posuwała za nimi. - Przysięgłam sobie, że już nigdy w życiu nie powezmę żadnej pochopnej decyzji, a zostać tutaj byłoby nie tylko rzeczą nierozważną, ale i grzeszną. Wracam do domu. W Travisie z sekundy na sekundę wzbierała coraz większa wściekłość, a jednocześnie ogarniała go panika. Nie może przecież pozwolić jej wyjechać. Czyż ona nie rozumie, ile dla niego znaczy? Bez niej życie nie będzie miało sensu. Nie chciał takiego życia. Nagle objawiła mu się cała prawda. Stanął jak wryty. 122 - Do kroćset, ja ją kocham - szepnął. Emily, słodka, dobra, czuła Emily. Chce z nią przepędzić resztę swoich dni. Najpierw jednak musi coś zrobić, by nie wsiadła do dyliżansu. Dogonił ją. Dalej mamrotała coś o pochopności, wyczekał więc cierpliwie, aż skończy swój bezładny monolog. Skończyła i spojrzała na niego wyczekująco. - Nie sądzisz, że mam rację? - zapytała, zastanawiając się, skąd uśmiech na jego twarzy. - Masz rację. - Ona wyjeżdża - zawołał ktoś z tłumu. - Zrujnowałaby sobie życie, gdyby została - oznajmiła dobrze poinformowana kobieta. - Amen - krzyknął ktoś inny. Travis otworzył przed nią drzwiczki dyliżansu. Emily wyciągnęła dłoń. - Do widzenia, Travisie. - Mam ci podać rękę? - Byłoby grzecznie. Dlaczego się uśmiechasz? - Jestem szczęśliwym człowiekiem. Oszołomiła ją ta gwałtowna zmiana stanowiska. Opuściła dłoń. - Napiszę do ciebie. - To miło z twojej strony. - Odpiszesz? - Na pewno. Wszystko zostało już powiedziane. Odwróciła się i wsiadła do dyliżansu. - Jeszcze jedno - powiedział. - Tak? - Pocałuj mnie na do widzenia. 12 Poślubiła ukochanego człowieka. Z jej twarzy nie schodził uśmiech, tak była szczęśliwa. W kąpieli roześmiała się nawet kilka razy w głos, nie wiedząc jak inaczej dać upust przepełniającej ją radości i miłości. Czekała teraz na męża. Stała w oknie sypialni nad bawialnią Perkinsów, patrzyła w niebo i rozczesywała włosy. Świecił księżyc, iskrzyły się setki gwiazd, świerszcze wygrywały swoje nocne melodie, powietrze przenikał zapach sosen, wszystko spowijała magia