Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Świadomość, że bogactwo jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko, nie dawała Althalusowi spokoju. Uznał, że lepiej będzie natychmiast uciekać, zanim pokusa weźmie nad nim górę i zmusi do pozostania. Kanthon okazał się jeszcze gorszy od Deiki. Althalus wyjechał następnego ranka, w wyjątkowo kiepskim nastroju kontynuując wędrówkę na zachód poprzez żyzne pola Treborei ku Perquaine. Owszem, cywilizowany świat posiada dóbr bez liku, ale ci, którzy dzięki własnej chytrości je zgromadzili, potrafią równie chytrze dbać o ich ochronę. Althalus zaczynał już tęsknić za pograniczem. Szkoda, że w ogóle kiedykolwiek usłyszał słowo "cywilizacja". Przeprawił się przez rzekę do Perquaine, legendarnej nizinnej krainy, gdzie - jak powiadano - ziemia jest tak żyzna, że nawet nie wymaga uprawy. Tutejsi gospodarze muszą jedynie wyjść wiosną w pole w swych odświętnych ubraniach i powiedzieć: "Pszenicę proszę!" albo: "Jęczmień, jeśli łaska!", a potem wrócić do ciepłych łóżek. Althalus wprawdzie uważał te pogłoski za mocno przesadzone, ale w końcu nie znał się na gospodarstwie, więc może tkwiło w nich jakieś ziarenko prawdy. W przeciwieństwie do reszty świata, Perquaińczycy czcili żeńskie bóstwo. Większości ludzi - i to po obu stronach granicy - wydawało się to głęboko nienaturalne, a jednak była w tym jakaś myśl. Cała kultura Perquaine opierała się na uprawie rozległych pól i tutejsi mieszkańcy mieli absolutną obsesję na punkcie urodzajności. W mieście Maghu największym i najwspanialszym budynkiem była świątynia Dwei, bogini płodności. Althalus zatrzymał się na chwilę, by zajrzeć do środka, i widok gigantycznego posągu niemal zwalił go z nóg. Rzeźbiarz, który wykonał owo monstrum, musiał być kompletnym wariatem albo działać w religijnej ekstazie. Althalus przyznał jednak niechętnie, że twórca kierował się czymś w rodzaju spaczonej logiki. Płodność to macierzyństwo, a macierzyństwo to karmienie piersią. Figura wyraźnie sugerowała, iż bogini Dweia była w stanie wykarmić setki dzieci naraz. Kraina Perquaine została zasiedlona później niż Treborea czy Equero, a jej mieszkańcy wciąż jeszcze nie wyzbyli się pewnej rubaszności, dzięki której mieli więcej wspólnego z ludnością pogranicza niż z nadętymi mieszczuchami ze wschodu. Gospody w zaniedbanych dzielnicach Maghu okazały się bardziej hałaśliwe niż w podobnych miejscach Deiki czy Kanthonu, ale tym akurat Althalus się nie przejmował. Krążył po mieście, póki nie znalazł takiej, w której goście woleli gadać, niż wszczynać burdy. Zaszył się w kącie i nadstawił ucha. - Z kasy Druigora pieniądz aż się wylewa - opowiadał jeden bywalec drugiemu. - Zatrzymałem się kiedyś przy jego biurze i widziałem. Kasa była otwarta i tak pełna, że nie mogli docisnąć wieka. - To całkiem zrozumiałe - odparł jego towarzysz przy stole. - Druigor bardzo śrubuje ceny. Zawsze znajdzie sposób, żeby utargować więcej od innych. - Słyszałem, że przymierza się do senatu - wtrącił jakiś chudzielec. - Chyba rozum stracił! Przecież się nie nadaje, nie ma żadnego tytułu. Chudzielec wzruszył ramionami. - Kupi go sobie. Wszędzie aż roi się od szlachetnie urodzonych, którzy w sakiewkach nie mają nic prócz tytułu. Potem rozmowa zeszła na inne tematy, więc Althalus wstał i chyłkiem opuścił lokal. Szedł jakiś czas wąską brukowaną uliczką, póki nie napotkał znakomicie ubranego przechodnia. - Przepraszam - zagadnął go uprzejmie - szukam biura niejakiego Druigora. Przypadkiem nie wie pan, gdzie to jest? - Wszyscy w Maghu wiedzą, gdzie jest przedsiębiorstwo Druigora. - Jestem tu obcy. - No tak, to wszystko wyjaśnia. Druigor ma swój magazyn przy zachodniej bramie. Każdy w okolicy pokaże panu ten budynek. Althalus podziękował i poszedł dalej. Teren w pobliżu zachodniej bramy zdominowały podobne do kurników magazyny. Usłużny przechodzień wskazał Althalusowi ten, który należał do Druigora. Panował tam wielki ruch. Ludzie wchodzili i wychodzili frontowymi drzwiami, w pobliżu stały wozy z wypchanymi workami w oczekiwaniu na miejsce przy rampie ładunkowej. Althalus obserwował przez chwilę. Nieustanny strumień wchodzących i wychodzących świadczył o sporym ruchu w interesie, a to zawsze dobrze rokuje. Althalus minął budynek i wszedł do następnego, znacznie spokojniejszego magazynu. Spocony tragarz ciągnął właśnie po podłodze ciężkie worki i ustawiał je pod ścianą. - Przepraszam - rzekł złodziej. - Do kogo należy ten magazyn? - Do Garwina, ale teraz go tu nie ma. - Ach... Szkoda, że go nie zastałem. Przyjdę później. Althalus zawrócił do baraku Druigora i przyłączył się do oczekujących na rozmowę z właścicielem. Kiedy nadeszła jego kolej, znalazł się w obskurnym pokoju, gdzie przy stoliku siedział mężczyzna o twardym spojrzeniu. - Tak? - zapytał. - Widzę, że jest pan bardzo zajętym człowiekiem - zagaił Althalus, omiatając wzrokiem pomieszczenie. - Owszem, więc proszę do rzeczy. Althalus zdążył już dostrzec to, na czym mu zależało. W kącie pokoju stała pękata spiżowa kasa ze skomplikowanym zatrzaskiem. - Powiedziano mi, że porządny z pana gość, panie Garwin - oświadczył najbardziej przypochlebnym tonem, nadal bacznie rozglądając się po wnętrzu. - Źle pan trafił. Nazywam się Druigor. Przedsiębiorstwo Garwina jest kilka domów dalej. Althalus wyrzucił obie ręce w górę. - Nie powinienem wierzyć temu pijakowi! Przecież kiedy mi mówił, że to tutaj, ledwie trzymał się na nogach. Chyba wrócę i dam mu w pysk. Najmocniej przepraszam, panie Druigor, odpłacę draniowi za nas obu. - Chce się pan widzieć z Garwinem w interesach? - spytał zaciekawiony Druigor. - Mogę dać panu lepsze ceny niemal na wszystko. - Bardzo mi przykro, ale tym razem mam związane ręce. Ten idiota, mój brat, poczynił Garwinowi pewne obietnice i w żaden sposób nie mogę się z nich wykręcić. Będę musiał po powrocie zamurować braciszkowi gębę