Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Mag popatrzył na starca z dzikim przerażeniem i chudą, wątłą dłonią chwycił Fizbana za nadgarstek. Przez chwilę wydawało się, że Raistlin zna starca, a potem Fizban przesunął dłonią przed oczami maga. Wyraz przerażenia ustąpił, zastąpiony zdezorientowaniem. - Się ma - uśmiechnął się szeroko Fizban. - Nazywam się... ee... Fizban. - Posłał wyzywające spojrzenie Tasslehoffowi, jakby czekał, czy kender odważy się zaśmiać. - Jesteś... czarodziejem! - szepnął Raistlin. Kaszel ustąpił. - No, tak jakby, chyba jestem. - Je też jestem czarodziejem! - powiedział Raistlin, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Bez żartów! - Fizban sprawiał wrażenie ogromnie ucieszonego. - Jaki ten Krynn mały. Będę musiał nauczyć cię kilku moich zaklęć. Mam takie jedno... kula ognista... zaraz, jak to szło? Starzec ględził jeszcze długo po tym, jak karawana zatrzymała się o wschodzie słońca. Rozdział IV Ocaleni! Czary Fizbana. Raistlin cierpiał na ciele, Sturm cierpiał męki duchowe, lecz najprawdopodobniej czterodniowa niewola była największą udręką dla Tasslehoffa. Najokrutniejszą torturą, jaką można zadać kenderowi, jest zamknięcie go. Oczywiście, powszechnie również uważa się, że najokrutniejszą męczarnią, jaką można zadać każdemu innemu rodzajowi istot, jest zamknięcie ich z kenderem. Po trzech dniach nieprzerwanej gadaniny Tasslehoffa, jego psot i dokuczliwych figli, towarzysze z radością zamieniliby towarzystwo kendera na miłą godzinkę łamania kołem - przynajmniej tak stwierdził Flint. Wreszcie, kiedy nawet Goldmoon nie wytrzymała nerwowo i omal go nie spoliczkowała, Tanis odesłał Tasa na tył wozu. Spuściwszy nogi na zewnątrz, kender przycisnął twarz do żelaznych prętów i pomyślał, że umrze z żałości. Nigdy jeszcze w ciągu swego życia nie nudził się tak strasznie. Sytuacja zrobiła się ciekawsza po odkryciu Fizbana, lecz wartość rozrywkowa staruszka zmalała, kiedy Tanis polecił Tasowi zwrócić sakiewki staremu czarodziejowi. Tak więc, doprowadzony do desperacji Tasslehoff znalazł sobie nową rozrywkę. Był nią Sestun, krasnolud żlebowy. Drużyna, ogólnie rzecz biorąc, odnosiła się do Sestuna z pełnym rozbawienia politowaniem. Krasnolud był obiektem drwin Toede i jego popychadłem. Przez całą noc biegał na posyłki dla Małomistrza. Nosił wiadomości od Toede na początku kolumny do kapitana hobgoblinów na końcu, dźwigał Małomistrzowi jedzenie z wozu zaopatrzeniowego, karmił i poił kuca Małomistrza i wykonywał wszystkie najpodlejsze prace, jakie Małomistrzowi wpadły do głowy. Toede przewracał go kopniakami przynajmniej trzy razy dziennie, smokowcy dokuczali mu, a hobgobliny kradły mu jedzenie. Nawet jelenie kopały go za każdym razem, gdy truchcikiem przebiegał obok nich. Krasnolud znosił to wszystko z taką zawziętością i niezłomnością ducha, że wzbudził w towarzyszach sympatię. Sestun zaczął przebywać w towarzystwie drużyny, kiedy tylko nie był zajęty. Tanis, który chciał dowiedzieć się czegoś o Pax Tharkas, wypytywał go o jego ojczyznę, i jak to się stało, że zaczął pracować dla Małomistrza. Opowiadanie zajęło Sestunowi jeden dzień, a drugi dzień drużyna spędziła na składaniu tej opowieści w jedną całość, jako że krasnolud rozpoczął od środka, a następnie popędził na złamanie karku ku początkowi. Jednakże to, co wreszcie wywnioskowali z tej opowieści, okazało się niewiele warte. Sestun należał do dużej grupy krasnoludów żlebowych, która zamieszkiwała wzgórza w pobliżu Pax Tharkas, kiedy lord Verminaard i jego smokowcy zajęli kopalnie żelaza, niezbędne mu do wyrobu stali na broń dla swych wojsk. - Duży ogień - cały dzień, cała noc. Wstrętnie cuchnie. - Sestun skrzywił nos. - Tłuc kamienie. Cały dzień, cała noc. Ja dostać dobra praca w kuchni - na moment jego twarz rozpromieniła się - robić gorąca zupa. Bardzo gorąca. - Znów spochmurniał. - Ja wylać zupa. Gorąca zupa nagrzewa zbroja bardzo szybko. Lord Verminaard spać na plecach przez tydzień. - Westchnął. - Ja pojechać z Małomistrzem. Na ochotnika. - Może udałoby się nam zamknąć kopalnię - zasugerował Caramon. - To jest myśl - zastanawiał się Tanis. - Ilu smokowców lord Verminaard postawił na straży kopalni? - Dwa! - powiedział Sestun, pokazując dziesięć brudnych palców. Tanis westchnął, przypomniawszy sobie, gdzie już to słyszał. Sestun popatrzył na niego z nadzieją. - Tam też być tylko dwa smoka. - Dwa smoki! - rzekł z niedowierzaniem Tanis. - Nie więcej niż dwa. Caramon jęknął i wycofał się. Od czasu Xak Tsaroth wojownik na serio zaczął rozmyślać o walce ze smokami. Razem ze Sturmem omówili każdą opowieść o Humie, jedynym znanym pogromcy smoków, o którym rycerz pamiętał. Na nieszczęście, nigdy przedtem nikt nie traktował poważnie legendy o Humie (z wyjątkiem rycerzy solamnijskich, za co drwiono z nich), tak więc duża część opowieści o Humie uległa zniekształceniu przez czas lub zapomnieniu. - Rycerz prawy i mocny, który wezwał samych bogów i wykuł potężną Smoczą Lancę - szepnął Caramon, spoglądając na Sturma, który pogrążony we śnie leżał na zasłanej słomą podłodze ich więzienia. - Smocza Lanca? - wymamrotał Fizban i chrapnąwszy, zbudził się. - Smocza Lanca? Ktoś tu mówił o Smoczej Lancy? - Mój brat - szepnął Raistlin, uśmiechając się gorzko. - Cytuje kantyczkę. Wygląda na to, że wraz z rycerzem upodobali sobie dziecinne opowieści, które teraz ich prześladują. - To dobra opowieść, ta o Humie i Smoczej Lancy - powiedział staruszek, gładząc się po brodzie. - No właśnie, to tylko opowieść. - Caramon ziewnął i podrapał się po piersi. - Kto to może wiedzieć, czy jest prawdziwa, czy Smocza Lanca była prawdziwa, i czy nawet Huma żył naprawdę. - Wiemy, że smoki są prawdą - szepnął Raistlin. - Huma żył naprawdę - rzekł cicho Fizban. - Smocza Lanca też jest prawdą. - Starzec posmutniał. - Doprawdy? - Caramon podniósł się do pozycji siedzącej